Kalita (rocznik 1979) zbiera w sieci cięgi, internauci zarzucają mu niewiedzę i głupotę. Z pierwszym się zgodzę (w ówczesnej „Solidarności" reprezentowane były bowiem wszystkie chyba typy mentalności i wrażliwości ideowej, i to jest oczywiste dla każdego, kto zadał sobie trud przeczytania choćby jednej książki na ten temat), z drugim – nie. Uważam otóż, że Kalita nie jest głupcem, a tym bardziej wymierającym dinozaurem, tylko prekursorem, i że taka narracja będzie się przebijać. Młody SLD-owiec po prostu konsekwentnie zsyntetyzował to, co główne ośrodki opiniotwórcze III RP, z „Gazetą Wyborczą" na czele, które jego i większość kolegów ukształtowały (Kalita by tu zaprotestował, ale to przecież prawda) wolały i ciągle wolą widzieć osobno.
Kiedy konsekwentnie zwalcza się tradycjonalizm, obecną „S", broni Jaruzelskiego przed „oszołomami", i kiedy wcieleniem wszystkich tych, z punktu widzenia mainstreamu, obrzydliwości jest demoniczny PiS, to trudno w pewnym momencie tego nie połączyć. Redaktorom GW ta synteza ze względów biograficznych oczywiście nie może się podobać (jak tu się przyznać, że 30 lat temu było się w ówczesnym PiS-ie...?) ale to oni niejako utorowali jej drogę.
Spodoba się natomiast samemu PiS-owi, który bardzo chce postrzegać się i być postrzegany jako jedyny ideowy następca „Solidarności" i w ogóle jedyny dziedzic całego polskiego patriotyzmu. Bardzo ciekawi mnie, czy i jak odpowiedzą na twitta Kality osoby i ośrodki, pretendujące do miana intelektualnych centrów nowej polskiej lewicy. Bo przecież dotąd dystansowały się one od tradycji PZPR, a i pierwszą „Solidarność" wolały postrzegać jako ruch może i zdominowany przez paskudnych heteronormatywnych białych mężczyzn, ale mimo wszystko obiektywnie wolnościowy.
Czy teraz podżyrują – choćby milczeniem – wizję, w której taż „S" była, jak rozumiem, wczesną wersją obrońców krzyża z Krakowskiego Przedmieścia, a ZOMO i WRON – ówczesnym odpowiednikiem Młodych Wykształconych z Wielkich Miast?