Wszystkim po równo wbrew prawu

Rząd powinien wycofać się z kwotowej waloryzacji emerytur, niesprawiedliwego pomysłu ocierającego się o skrajny populizm rodem z PRL – apeluje publicysta "Rzeczpospolitej"

Publikacja: 26.12.2011 18:06

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Rząd psuje państwo. To stwierdzenie powinno być oksymoronem. Niestety, nie jest tak w przypadku planowanej kwotowej podwyżki emerytur. Polityczne zamówienie premiera Donalda Tuska z exposé, który "dając po równo", chce zostać odebrany jako osoba dbająca o najuboższych, jest nie tylko sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, ale także – w świetle orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego – z ustawą zasadniczą. Co więcej, grozi nam jako podatnikom, że zapłacimy w przyszłości odszkodowanie za kaprys premiera. Podwyżka stanowi ponadto groźny wyłom w aktuarialnym (czytaj: ile wpłaciłeś, tyle dostaniesz) modelu naszego systemu. Może ponadto prowadzić do wzrostu szarej strefy, ucieczki przez starsze osoby na świadczenia i zniechęcać do aktywności zawodowej. Czyli zadziała dokładnie odwrotnie, niż powinno nam zależeć.

Może dlatego rząd zmienia zdanie w sprawie tych podwyżek: zapowiada, że kwotowa waloryzacja odbędzie się jednorazowo w 2012 roku, a później nastąpi powrót do podwyżek inflacyjnych. Powinien się jednak w ogóle wycofać z tego niesprawiedliwego pomysłu, ocierającego się o skrajny populizm rodem z PRL. Jeśli raz zrobi się wyłom, trudno przekonać później ludzi, by ufali państwu, a polityków, żeby go nie psuli. Oto pięć argumentów za wnioskiem o zawieszenie prac nad ustawą zmieniającą zasady podwyżek świadczeń.

Sprzeczne  z konstytucją

Na początek orzecznictwo TK, które jednoznacznie wskazuje, że rządowy pomysł zostanie uznany za nielegalny. W postanowieniu z 27 czerwca 2001 r. sąd konstytucyjny wskazuje: "Potrzeba waloryzacji świadczeń emerytalnych jest spowodowana występującą inflacją i służy zniwelowaniu jej skutków. Celem waloryzacji jest [...] zachowanie realnej wartości przyznanych emerytur i rent". A tego za pomocą waloryzacji kwotowej nie da się zrobić – wskazują sędziowie. I dodają: "Przy istniejącym zróżnicowaniu wysokości przyznawanych świadczeń emerytalnych stosowanie waloryzacji kwotowej prowadziłoby do trudnych do zaakceptowania rezultatów".

W orzeczeniu z 21 czerwca 2000 r. Trybunał stwierdził: "W konstytucyjnym prawie do zabezpieczenia społecznego mieści się prawo do zachowania realnej wartości przyznanych rent". W orzeczeniu z 20 listopada 1995 r. uznał z kolei zmianę waloryzacji płacowej na cenową za dopuszczalną. Wskazał, że ta druga zapewnia zachowanie realnej wartości świadczeń.

Każdy, kto złoży do Trybunału wniosek w sprawie niezgodności propozycji rządowej z ustawą zasadniczą, ma zatem wygraną w kieszeni. Co więcej, rząd wie, że proponowane przez niego rozwiązanie jest sprzeczne z konstytucją. Mimo to je forsuje. Aby oddać skalę zamieszania, które wywołują tego rodzaju pomysły, chciałem przytoczyć osobiste wspomnienie. Gdy premier nieco ponad rok temu zapowiedział kwotową waloryzację świadczeń, rozmawiałem o tym z osobami w resorcie pracy. Były zdumione i wręcz wystraszone. – Mamy tomy orzeczeń TK, że to niezgodne z prawem. Trzeba mieć nadzieję, że premier zapomni o swojej deklaracji – usłyszałem z ich ust. Dlaczego rząd znów do tego wraca – trudno zrozumieć.

Niesprawiedliwe i kosztowne

Waloryzacja, w wyniku której wszyscy emeryci otrzymują taką samą kwotę podwyżki, jest niesprawiedliwa. Karze osoby, które powinny być nagradzane – czyli tych, którzy są pracowitsi i więcej pieniędzy odprowadzają do ZUS. To oni mają wyższe emerytury. Ponadprzeciętnie zyskują natomiast ci, którzy pracowali krócej i płacili mniej. Kwotowy sposób podnoszenia świadczeń może też prowadzić do fatalnych skutków na rynku pracy. Pracownicy mogą unikać legalnego zatrudnienia, bo może im nie zależeć na podnoszeniu przyszłej emerytury, skoro ma być ona podwyższana w sposób nieproporcjonalnie niski do wkładu. Będą też skłonni do  wcześniejszego odchodzenia na świadczenie. Jeśli będzie ono rosnąć o określoną kwotę, a nie proporcjonalnie do wysokości, to po co zabiegać, aby było jak najwyższe?

Decyzja rządu podważa także podstawową zasadę nowego systemu emerytalnego. Emerytura to nie łaska. Jej wysokość, nawet w starym systemie (poza wyjątkami), wynika w dużej mierze z wcześniejszej aktywności zawodowej. W nowym, do którego  przechodzimy, będzie się już liczył wyłącznie wcześniejszy wkład. Obecny sposób waloryzacji świadczeń – rosną w marcu o inflację z poprzedniego roku i o co najmniej  20 proc. realnego wzrostu płac – jest racjonalny z punktu widzenia tej nowej zależności: im więcej pracujesz, tym więcej dostajesz. Każdy otrzymuje określony tak samo procent podwyżki i nie ma nic dziwnego w tym, że ten, kto pracował dłużej i wpłacił do ZUS więcej pieniędzy, kwotowo otrzyma więcej niż ten, kto aktywny był krócej i mniej zarabiał.

Wprowadzenie równych dla wszystkich podwyżek może też spowodować fatalne skutki dla finansów państwa. Przywołane orzecznictwo TK wskazuje jednoznacznie, że świadczenia powinny zachować realną wartość, czyli rosnąć co najmniej o wskaźnik inflacji. Podwyżka proponowana przez rząd spowoduje, że wartości tej nie zachowa świadczenie co trzeciej osoby, która je otrzymuje. Będzie to 1 – 2 mln osób. Jeśli ktokolwiek złoży do Trybunału wniosek o uznanie zasad podnoszenia świadczeń za niezgodne z ustawą zasadniczą, a sędziowie stwierdzą, że ma rację, budżet będzie musiał wyrównać wstecz zaniżone świadczenia. A to może oznaczać wydatek nawet kilku miliardów złotych za każdy rok.

Zadbać  o najuboższych

Wszystko zatem wyraźnie wskazuje, że waloryzacja kwotowa to zły pomysł. Choć rzeczywiście trzeba się zastanowić, co zrobić z najniższymi świadczeniami. Emerytury, które wynoszą np. 700 zł, stanowią aberrację systemu. Jeśli to świadczenie traktujemy jako zabezpieczenie przed ubóstwem dla osób, które nie mogą pracować ze względu na wiek, to nie powinno być ono tak małe. Choć wbrew obiegowym opiniom takich świadczeń nie jest wiele. Z danych ZUS wynika, że emerytury do 800 zł pobiera  4,6 proc. osób.

Tak czy inaczej, musimy pomyśleć o podnoszeniu świadczeń minimalnych. Jednak ruch w tym kierunku powinien być powiązany z wydłużaniem okresu pracy gwarantującego uzyskanie takiego świadczenia. Umowa powinna być prosta: świadczenie nie będzie głodowe, ale ubezpieczony musi dłużej pracować. Obecnie, aby otrzymać minimalną emeryturę, kobieta musi przepracować 20, a mężczyzna 25 lat. Trzeba ten limit podnieść o 10 – 15 lat i wprowadzić emeryturę minimalną o 20 – 30 proc. wyższą. Powinno się ją też powiązać z wysokością przeciętnego wynagrodzenia, aby nie traciła na wartości.

Hasło wprowadzanej w 1999 roku reformy emerytalnej brzmiało: "Emerytura z twoich składek". O co chodziło? O to, aby powiedzieć Polakom, że im więcej pieniędzy wpłacą na swoje konto emerytalne – a żeby to zrobić, trzeba dłużej pracować, więcej zarabiać, podnosić kwalifikacje – tym wyższa będzie ich emerytura. Wprowadzenie waloryzacji kwotowej jest zaprzeczeniem tej zależności. Ci, którzy starali się pracować więcej, dostaną mniejszą podwyżkę.

Rząd psuje państwo. To stwierdzenie powinno być oksymoronem. Niestety, nie jest tak w przypadku planowanej kwotowej podwyżki emerytur. Polityczne zamówienie premiera Donalda Tuska z exposé, który "dając po równo", chce zostać odebrany jako osoba dbająca o najuboższych, jest nie tylko sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, ale także – w świetle orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego – z ustawą zasadniczą. Co więcej, grozi nam jako podatnikom, że zapłacimy w przyszłości odszkodowanie za kaprys premiera. Podwyżka stanowi ponadto groźny wyłom w aktuarialnym (czytaj: ile wpłaciłeś, tyle dostaniesz) modelu naszego systemu. Może ponadto prowadzić do wzrostu szarej strefy, ucieczki przez starsze osoby na świadczenia i zniechęcać do aktywności zawodowej. Czyli zadziała dokładnie odwrotnie, niż powinno nam zależeć.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Wybór Friedricha Merza może przynieść Europie nadzieję
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: O wyższości 11 listopada nad 3 maja
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem