Czy jednak takiego, jakiego naucza nas w weekendowej "Rzeczpospolitej" Andrzej Talaga? Zachwalający Europę, że z korzyścią dla Polski odwleka upadek reżimu Łukaszenki, pompując weń pieniądze.
Dylematy Talaga zbywa połówką zdania. "Można oburzać się na państwa UE za podwójną moralność". Druga połówka to już zachwyt.
Ta "podwójna moralność" odbiera wymachiwaniu prawami człowieka jakikolwiek sens. To ma wbrew pozorom wymiar praktyczny. Rzecz nie dotyczy odległego egzotycznego kraju, o którym moglibyśmy mówić, że przynależy do innego kręgu wartości. Ale państwa białoruskiego, które robi straszne rzeczy przy naszej granicy. Czy to nie ma wpływu na nic? Na nas?
Historia skazania byłej premier u innego naszego sąsiada pokazuje, że ruch w naszym regionie niekoniecznie odbywa się w jedną stronę: demokratyczną. Czy jesteśmy pewni, że polscy prokuratorzy, którzy wystawili białoruskiego opozycjonistę ichniemu KGB, będą bardzo wrażliwi na praworządnościowe standardy u nas? Ja nie jestem. O altruizmie nie wspominam, bo zostanę wyśmiany.
Także w innej sferze realizm Talagi jawi się jako nie do końca... realistyczny. Tłumaczy on, że podtrzymując Łukaszenkę, unikniemy rosyjskiej kontroli nad Białorusią. Lub rozpadu tego państwa i wstrząsów za miedzą. I zarazem wykazuje, że obie te rzeczy już się dzieją. Rosja mocno tam weszła, przejmując własność, bo szantażuje sąsiada surowcami. A system i tak się rozpada pod naporem ekonomicznych kłopotów.