Sądząc z pustek, które panowały w sali kinowej, gdy oglądałem film "W ciemności", domyślam się, że większość widzów machnęła na niego ręką. Mieszanka Holokaust plus Agnieszka Holland nie była bowiem zachęcająca. A fakt, że tematem obrazu jest szmalcownictwo, niósł ze sobą spore ryzyko, że – znając światopogląd twórczyni – dla polskiego widza film może być denerwujący.
Z góry mogę rozwiać państwa obawy i radzę, aby iść do kina, póki jeszcze "W ciemności" nie zeszło z ekranów. Jest to bowiem film, który należy zobaczyć. Choć jest też bardzo nierówny i zdarzają się w nim sceny wzbudzające sprzeciw, to całość wywiera korzystne wrażenie.
Oto subiektywny przegląd pięciu największych zalet i pięciu wpadek "W ciemności" Agnieszki Holland.
Na plus zaliczam:
1. Sprawiedliwy czy szmalcownik.
Główną zasługą Holland jest ukazanie, jak cienka była często granica między szmalcownikiem a sprawiedliwym. Na ogół w kulturze masowej problem ten ukazywany jest w czarno-białych barwach. Albo ktoś był świnią, albo chodzącym aniołem. A w życiu bywało różnie. Zdarzało się, że Polacy zaczynali pomagać Żydom dla zysku, aby później pomagać im bezinteresownie (m.in. filmowy lwowski kanalarz Leopold Socha). I odwrotnie – zaczynali nieść pomoc z pobudek altruistycznych, aby z czasem wyłudzać pieniądze.
Zgodnie z zasadą stosowaną przez Instytut Yad Vashem tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata może otrzymać tylko osoba, która nie brała od Żydów pieniędzy. Ukrywani musieli jednak coś jeść i trudno żeby – jeżeli oczywiście mieli pieniądze – nie dokładali się do wspólnego domowego budżetu. A co, jeżeli ukrywający ich Polacy byli bardzo ubodzy i Żydzi dzielili się z nimi zakupionymi produktami? Czy to już szmalcownictwo? Każdy przypadek trzeba zinterpretować indywidualnie. I najlepiej nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków.
2. Dylemat Polaków.