Kto pompuje Janusza Palikota? - Bugaj

Na konsolidację lewicy PO będzie patrzeć raczej z nadzieją niż z obawami. Oczywiście pod warunkiem, że w procesie zjednoczenia lewica nadmiernie nie rozbryka się propagandowo – pisze publicysta

Publikacja: 22.01.2012 18:36

Kto pompuje Janusza Palikota? - Bugaj

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Red

W pierwszy weekend stycznia całą pierwszą stronę "Gazety Wyborczej" wypełnił portret Janusza Palikota. Na czytelników patrzy przystojny, nieco zamyślony mężczyzna. To zachęta do lektury wywiadu. Nie jest to rozmowa ze znanym skandalistą, który epatuje świńskim ryjem albo sugeruje, że prezydent jest alkoholikiem i odpowiada za katastrofę smoleńską, lub też namawia do używania ((miękkich) narkotyków. To nie jest też wywiad z biznesmenem, który zrobił pieniądze na produkcji taniego alkoholu. Dziennikarka nie pyta o rzekome interesy w raju podatkowym ani o finansowanie kampanii wyborczej. Przedmiotem wywiadu jest filozofia człowieka i religii. Wypowiada się myśliciel, który zamierza zmieniać świat w zgodzie ze swymi ideami.

Palikot wydał w przeszłości wiele milionów na popularyzowanie swojej osoby. Skutecznie. Ale jeżeli myśli – a na pewno myśli – o swojej politycznej karierze, to nie może na tym poprzestać. Na szczęście dla niego może liczyć na "Gazetę Wyborczą". Dlaczego? Może "Gazeta" – tak jak pogardzane przez nią tabloidy – goni za kasą? Może. Ale można też poszukiwać innego wyjaśnienia: nieco spiskowego. To ryzykowne, ale decyduję się na nie powodowany doświadczeniem.

Nic nie dzieje się  przypadkiem

Gdy przed laty Adam Michnik opublikował najsłynniejszy chyba swój tekst ("Wasz prezydent, nasz premier"), to – choć się z nim nie zgadzałem – podziwiałem publicystyczną fantazję autora (do takiej interpretacji przekonał mnie dodatkowo Bronisław Geremek). Po kilku jednak latach przeczytałem dokument, z którego jasno wynikało, że Michnik wcześniej tę propozycję (łącznie z nazwiskiem kandydata na premiera) przedstawił w KC PZPR. Poczułem się głupio, bo sądziłem, że należę do grona osób mających wpływ na politykę naszego obozu. Ale wyciągnąłem też wniosek: w "Gazecie Wyborczej" nic nie ukazuje się przypadkowo. Dziś wiem też, że Adam Michnik ("dożywotni" redaktor) nie zrezygnował z roli politycznego animatora.

Nie tylko i nie najbardziej o Palikota jednak chodzi. Kto czyta "GW", mógł zauważyć, że od kilku lub kilkunastu miesięcy sporo tam tekstów o Kościele i religii utrzymanych w sceptycznym tonie. Byłem kiedyś szefem partii (Unii Pracy) wyczulonej na polityczną obecność Kościoła i pamiętam, że "na tamtym etapie" "Gazeta" nie była naszym sojusznikiem. Nie mogę sobie przypomnieć, żeby sprzeciwiała się wprowadzeniu (cichcem) religii do szkół, podpisaniu konkordatu czy zapisaniu w konstytucji, że: "Stosunki między Rzecząpospolitą Polską a Kościołem katolickim określa umowa międzynarodowa zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy (art. 25, ust. 4)".

Ale wtedy biskupom kłaniali się przyjaciele "Gazety" z UD, a potem UW. Nie tylko się kłaniali – mieli też (jak potem Leszek Miller) do Kościoła sprawy. Ale teraz obowiązuje nowa prawda etapu.

Czerwoni z różowymi

Będę brnął spiskowym szlakiem. Dlaczego Palikota z impetem popiera Aleksander Kwaśniewski? Przecież wie, że u jego boku stoi choćby Roman Kotliński, a rzecznik Palikota (wice-Urban Andrzej Rozenek) nie waha się publicznie powiedzieć, że normalny mężczyzna chodzi do burdelu. Przecież Kwaśniewski to inteligentny – i ostrożny – człowiek! O co tu chodzi? Zmieniły się uwarunkowania, ale chyba (i "Gazecie", i Kwaśniewskiemu) od dawna chodzi o to samo: o alians świata postkomunistycznego z dawną liberalną opozycją. Oni ten alians uważają dla Polski za bardzo celowy. Jednak w przeszłości nie bardzo się on udawał. Teraz warunki są szczególnie sprzyjające, a i potrzeba wielka.

Nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że porozumienie czerwonych z różowymi zostało zawarte już przy Okrągłym Stole. Wybór generała Jaruzelskiego na prezydenta też – wedle mojej wiedzy – nie był układem. Luźne porozumienie (chyba bez świadomości Tadeusza Mazowieckiego) kształtowało się w Sejmie kontraktowym: PZPR (potem SdRP) poparł plan Balcerowicza, a w zamian uzyskał gwarancje bezpieczeństwa (politycznego i ekonomicznego).

Potem, gdy wybory wygrał SLD, to UW – choć formalnie w opozycji – w kluczowych sprawach (konstytucja, rynkowa reforma ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych, trójszczeblowy samorząd) popierała Sojusz. Ale to było współdziałanie wynikające z bliskości wizji ustrojowych, a nie alians organizacyjny. Zresztą relacje się rozluźniły w okresie współrządzenia UW z AWS. Potem środowisko UW poszło w rozsypkę i rozpoczęły się próby nawiązania aliansu organicznego.

Przed kolejnymi wyborami podjęto przygotowania do współrządzenia. W UW miejsce Leszka Balcerowicza zajął Bronisław Geremek, ale Balcerowicz został (za zgodą zdominowanego przez SLD Sejmu) powołany przez prezydenta Kwaśniewskiego na urząd prezesa NBP. W "układzie" uczestniczyła Hanna Gronkiewicz-Waltz, która zrezygnowała z prestiżowej i bardzo ważnej funkcji prezesa NBP i przyjęła nic nieznaczącą (ale dobrze płatną) funkcję wiceprezesa w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju (nie mylić z EBC). Wyborcy się jednak nie spisali – UW nie weszła do parlamentu.

Po przegranych wyborach pozostałości po środowisku UW (pod szyldem Partii Demokratycznej) zaangażowały się w tworzenie LiD. To miało być liberalne w istocie i bardzo proeuropejskie – ale w kwestiach obyczajowych raczej centrowe – ugrupowanie. Mimo serdecznej troski "Gazety" (i innych mediów) oraz Aleksandra Kwaśniewskiego nowe ugrupowanie nie przypadło wyborcom do gustu i przeszło w niebyt. Po LiD pozostało tylko trochę nieestetycznych fotografii, ale i ważna zmiana w sferze języka.

Określenie lewica definitywnie przestało być utożsamiane z programem społecznym, a stało się synonimem permisywnego stosunku do kwestii obyczajowych, rozgrzeszenia PRL, a także niechęci do państwa narodowego. UW (jej liderem był najpierw Mazowiecki, a potem Balcerowicz!) zaczęła być postrzegana jako partia lewicowa. Więcej nawet, niektórzy dziennikarze jako ludzi lewicy skłonni byli postrzegać z jednej strony Jaruzelskiego i Urbana, a z drugiej choćby Olechowskiego i Piskorskiego.

Szanse nowego gracza

Konsekwencją przedefiniowania lewicy była oczywiście zmiana (ale i ograniczenie) elektoratu. Wyborcy "socjalni" w znacznej części przenieśli się do PiS, który zresztą szybko ich interesy porzucił. Tę zmianę w strukturze politycznego rynku dostrzegł biznesmen Palikot. Trafnie ocenił, że przy lewicy zostały sieroty po PRL i "europejska młodzież". Jednych rajcowała perspektywa dowalenia "tłustym biskupom" i usunięcia krzyża, dla drugich ważne są małżeństwa gejów, konopie i legalizacja prostytucji. To się dało połączyć. By tę opcję poprzeć, do urn pofatygowało się 5 proc. wyborców (ale  10 proc. głosujących). Palikot stał się graczem na lewicy. Kto chce działać pod sztandarem nowej lewicy, musi, choćby z ociąganiem (jak Miller), uznać jego rolę.

Nie sądzę, by nowa lewica mogła uzyskać trwałą i silną pozycję na politycznym rynku. Można wątpić, czy skandalista po jednej i ponad 60-letni były członek BP KC PZPR będą mieć znaczącą siłę przyciągania. Ale pod warunkiem zjednoczenia i wsparcia lewicowych autorytetów i mediów ten polityczny byt ma sporą szansę nawet na kilkanaście procent głosów. To o tyle warte zachodu, że sukces można będzie prawdopodobnie przekuć na współrządzenie z PO.

Ta partia już otworzyła się na środowisko postkomunistyczne, ale chyba wyczerpała limit kooptacji (Marek Belka, Jerzy Hausner, Dariusz Rosati, Bartosz Arłukowicz, Marcin Święcicki, no i chyba senatorzy: Marek Borowski i Włodzimierz Cimoszewicz), a alians z PSL coraz bardziej uwiera. Zresztą nie ma gwarancji, że PSL przetrwa. A idą trudne czasy. Platformie coraz trudniej lawirować miedzy priorytetowym celem ochrony interesów grup uprzywilejowanych i udawaniem obrońców ludu. Z Brukseli też pomoc nie nadejdzie.

Na konsolidację lewicy PO będzie więc patrzeć raczej z nadzieją niż z obawami. Oczywiście pod warunkiem, że w procesie zjednoczenia lewica nadmiernie nie rozbryka się propagandowo. Donald Tusk może się nie martwić o Leszka Millera. I Palikot nie powinien być kłopotliwy. Może wprawdzie domagać się np. usunięcia religii ze szkół, ale każdy wie, że to niemożliwe, bo jest zapisane w konkordacie, a konkordat – zgodnie z konstytucją – reguluje stosunki między państwem a Stolicą Apostolską – więc trzeba by zmienić konstytucję. Kłopot może sprawić – jeżeli zgłosi akces – środowisko Krytyki Politycznej.

Cóż, ryzyka całkowicie uniknąć nie można, choć sprawność Aleksandra Kwaśniewskiego...

Smuta po drugiej stronie

Nadchodzi na polskiej scenie politycznej wielka zmiana. Najważniejsze nie jest to, że definitywnie z postkomunistami łączy się duża (i zasłużona!) część dawnej demokratycznej opozycji. Ważniejsze jest, że procesowi budowy wielkiego obozu liberalnego nie towarzyszy krystalizacja żadnej znaczącej konkurencji nawiązującej do wielkiej tradycji solidarnościowej. Na tę tradycję składają się: ludowładcza demokracja, społeczna sprawiedliwość, przywiązanie do narodowego (nie etnicznego!) i aktywnego państwa oraz do tradycji zanurzonej w chrześcijaństwie.

W 2005 roku można było mieć nadzieję, że solidarnościowa tożsamość będzie budulcem programu PiS. Ale rychło się okazało, że Jarosława Kaczyńskiego (a on o wszystkim decyduje) interesuje goła władza. Od około dwóch lat trwa zresztą organizacyjny rozkład tej partii, ale odpryski nie są estetyczne. Solidarna Polska to piękne hasło, ale jakie moralne prawo mają do niego Ziobro i Kurski? A zresztą, kasę i tak trzyma Jarosław Kaczyński i zachowa nad nią kontrolę, nawet gdy opuści (?) go dwie trzecie posłów.

Polskiej demokracji potrzebny jest oczywiście liberalny blok, choć nie powinien udawać, że wypełnia też funkcje lewicy. Kłopot w tym, iż nieobecna jest pryncypialna alternatywa, że tacy jak niżej podpisany w dniu wyborów nie mają co począć ze swoim głosem.

Autor jest publicystą, ekonomistą  i politykiem. Był twórcą i liderem Unii Pracy

W pierwszy weekend stycznia całą pierwszą stronę "Gazety Wyborczej" wypełnił portret Janusza Palikota. Na czytelników patrzy przystojny, nieco zamyślony mężczyzna. To zachęta do lektury wywiadu. Nie jest to rozmowa ze znanym skandalistą, który epatuje świńskim ryjem albo sugeruje, że prezydent jest alkoholikiem i odpowiada za katastrofę smoleńską, lub też namawia do używania ((miękkich) narkotyków. To nie jest też wywiad z biznesmenem, który zrobił pieniądze na produkcji taniego alkoholu. Dziennikarka nie pyta o rzekome interesy w raju podatkowym ani o finansowanie kampanii wyborczej. Przedmiotem wywiadu jest filozofia człowieka i religii. Wypowiada się myśliciel, który zamierza zmieniać świat w zgodzie ze swymi ideami.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?