Kilka ostatnich dni zwiastuje prawdziwy przełom. W piątek Hiszpanie przedłużyli o pięć lat działanie swojej najstarszej siłowni nuklearnej w Santa Maria de Garona na północy kraju. Uznali, że w obecnej trudnej sytuacji ekonomicznej nie stać ich na pozbawienie się taniej energii.
Francuzi i Brytyjczycy zapowiedzieli z kolei rychłe podpisanie umowy w sprawie m.in. wspólnej budowy na Wyspach nowej elektrowni atomowej. Brytyjczycy wiedzą, że bez dywersyfikacji źródeł energii długo nie pociągną.
Ale prawdziwa sensacja przyszła zza oceanu. Po raz pierwszy od 34 lat rządowy regulator od badań i energetyki nuklearnej wydał zezwolenie na budowę elektrowni jądrowej. Powstanie ona w Vogtle w stanie Georgia. W planach są już kolejne inwestycje.
Naciski zza Odry
To czarne dni dla zielonych, którzy liczyli, że swoją opcją niemiecką, czyli szaloną ideą likwidacji energetyki jądrowej, zarażą cały świat. Gdy 11 marca 2011 roku tsunami doprowadziło do zalania elektrowni w Fukushimie, los dał im do ręki argument, wydawało się, nie do zbicia. Trudno bowiem dyskutować o ludzkim życiu i zdrowiu. Zieloni wymusili na kanclerz Angeli Merkel deklarację zamknięcia wszystkich niemieckich 17 reaktorów do 2022 roku. Sukces nie byłby jednak pełny, gdyby nie zdusili w zarodku planów swoich wschodnich sąsiadów.
Polski rząd przymierza się do budowy dwóch siłowni kosztem około 20 mld euro. To gigantyczny program inwestycyjny – wymieniona kwota to mniej więcej koszt 50 stadionów narodowych. Głównym celem jest dywersyfikacja źródeł energii, bo w Polsce w około 90 proc. sektorem rządzi węgiel. Poza tym tradycyjne siłownie szybko się starzeją. A ze źródłami alternatywnymi u nas słabo, bo i słońca nie tyle co na Saharze, i wiatru nie tyle co w Danii, że o wartkich rzekach nie wspomnę. Cóż, bez atomu się nie obejdzie.