Czy Aleksander Kwaśniewski zjednoczy lewicę? Cykl spotkań pod hasłem "Dialog i przyszłość" zelektryzował postępowy salon. Jedni zaczęli wieszczyć powrót byłego prezydenta jako wielkiego rozgrywającego polskiej polityki (czego dowodem ma być kolejna dieta). Inni zaczęli wzywać do zwierania szeregów, aby skorzystać na słabnięciu Platformy. Jeszcze inni, jak Leszek Miller czy Sławomir Sierakowski, demonstracyjnie to bagatelizowali.
Które to już rozdanie, w którym jako rywale spotykają się Aleksander Kwaśniewski z Leszkiem Millerem? Tym razem w talii jest jednak nowa karta – Janusz Palikot. Wszyscy trzej – Kwaśniewski, Palikot i Miller – deklarują, że chcą dyskutować na temat stworzenia wielkiego obozu lewicy przed wyborami europejskimi w 2014 roku. Każdy z nich ma jednak nieco inne interesy i plany. Która karta w talii okaże się wygraną?
Król, czyli Kwaśniewski
Rola osoby integrującej obóz z pozoru doskonale do niego pasuje. Cieszy się on autorytetem byłej głowy państwa, ma świetne kontakty międzynarodowe i specyficzny talent do łączenia ludzi, wspominany z łezką przez byłych postkomunistów z lat 90. Talent ten przeciwstawiany bywa skłonności Leszka Millera do tworzenia koterii i wąskich grup interesu. Słowem aż się prosi, aby niegdysiejszy Mesjasz z SdRP powrócił w chwale i ponownie tchnął w lewicę ducha zwycięstwa.
Tym bardziej że dzisiejszy Kwaśniewski umie już mówić zupełnie innym językiem niż w czasach swojej prezydentury. Wie, że w wystąpienia wypada wpleść alterglobalistyczny slang Naomi Klein czy cytaty Slavoja Żiżka. Wyczuwa, że powinno się powtarzać o potrzebie "wymyślenia się lewicy na nowo" i głosić, że "nowe" wykuwa się w różnych miejscach od parku Zuccotti w Nowym Jorku po rewolucje arabskiej wiosny.
Ale ten styl bywalca Davos i ulubieńca europejskich socjalistów nijak się ma do mizerii i skłócenia polskiej lewicy. Tu jego światowy wdzięk nie robi równie silnego wrażenia. Dawny hegemon polskiej sceny politycznej od siedmiu lat nie odnosi sukcesów. W 2005 roku wspierał Włodzimierza Cimoszewicza przeciw Donaldowi Tuskowi i Lechowi Kaczyńskiemu. Owszem, jego żona była szefową sztabu Cimoszewicza, ale były prezydent nie wysunął się na czoło. W 2007 roku niemiecka prasa typowała, że to on może zatrzymać braci Kaczyńskich. Ale pokonał ich Donald Tusk. Na dodatek udział Kwaśniewskiego w kampanii SLD zakończył się kompromitującą "chorobą filipińską". Były prezydent nie bardzo pomógł prezydenckiej i sejmowej kampanii Grzegorza Napieralskiego w latach 2010 i 2011. Za każdym razem albo nie miał serca do angażowania się na 100 procent, albo paraliżował go status byłej głowy państwa. Nie spełniły się też nadzieje, że zrobi karierę międzynarodową.