Właściciele hodowli króliczków

Biurokracja nigdy nie jest niewiadomego pochodzenia. Urzędnikiem nikt nie staje się przecież poprzez samozatrudnienie -pisze ekonomista

Aktualizacja: 01.04.2012 20:33 Publikacja: 01.04.2012 20:27

Andrzej Sadowski

Andrzej Sadowski

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Red

Doświadczenie wskazuje, że fałszywe diagnozy są przyczyną nieskutecznego działania. Artykuł Adama Szejnfelda „Króliczek biurokracji" opublikowany w „Rzeczpospolitej" znakomicie ilustruje tę prawdę. Mamy odpowiedź, dlaczego nie przeprowadzono do tej pory w Polsce deregulacji oraz jakie są jej perspektywy.

Nie przeszkadzać

Deregulacja jest tylko środkiem. Celem polskich polityków powinno być przywrócenie wolności gospodarczej, tak jak już raz zrobił to ostatni rząd PRL w tzw. ustawie Wilczka. W połączeniu z zaradnością i przedsiębiorczością Polaków zaowocowała ona największym „cudem gospodarczym" końca XX wieku. „Cud" jest jak najbardziej ziemskiego pochodzenia wystarczyło zlikwidować regulacje paraliżujące aktywność ekonomiczną. Po prostu nie przeszkadzano nie tylko w zakładaniu firm, ale przede wszystkim ich prowadzeniu. Rząd był zaabsorbowany czym innym i przedsiębiorczość zostawiono „samej sobie".

Brak „pomocy" rządu spowodował, że wyrastające jak grzyby po deszczu małe firmy w ciągu kilku lat zatrudniły, według badań prof. Pawła Glickmana, od 5 do 6 milionów pracowników. Ta „kontrrewolucja straganów" (czyli rozkwit małych firm), która wylała się na polskie ulice, uratowała wschodzącą demokrację. Dzięki tym firmom pracownicy masowo zamykanych zakładów socjalistycznej gospodarki mogli znaleźć nową pracę, a nie wychodzić na ulicę. Źródła niebywałego własnego sukcesu gospodarczego dotąd są niezrozumiałe dla polityków. Nic dziwnego, że stawiają nieprawdziwe diagnozy i proponują nieskuteczne recepty.

Według Szejnfelda, byłego wiceministra gospodarki, biurokracja jest „wredną hydrą, której jeśli się odetnie jeden łeb, to zaraz w to miejsce wyrastają dwie nowe głowy". To nie diagnoza, tylko szukanie usprawiedliwienia, że tak naprawdę nic albo niewiele da się w ten sposób zrobić.

Biurokracja nie jest niewiadomego pochodzenia. Urzędnikiem nikt nie staje się poprzez samozatrudnienie. Wzrost liczby pracujących dla rządu nie odbywa się bez jego inicjatywy, wiedzy i akceptacji. Zatem twierdzenie o baśniowym sposobie mnożenia się biurokracji, czyli poprzez obcinanie głów wraz z innym, że „od 20 lat różne ekipy (...) podejmowały zadania deregulacyjne (...)" logicznie powinno prowadzić do wniosku, że próby deregulacji były powodem wzrostu zatrudnienia w administracji.

Inną receptą ma być „reforma stanowienia prawa". Obserwacja, że „system tworzenia prawa niewiele różni się od tego z czasów PRL, a podejście urzędników do obywateli zbyt często przypomina stosunek sprzedawcy do klienta w sklepie, w którym półki są puste", nie prowadzi autora do głębszych wniosków i kończy się na „reformie stanowienia prawa". Jest ona dla autora „niemalże ustrojową".

Skoro tworzenie, a raczej fabrykacja prawa w III RP niewiele różni się od PRL, to przyczyną jest przede wszystkim brak ograniczeń dla rządu. Gdyby były granice nieprzekraczalne dla władzy, to nie mielibyśmy do czynienia z przemysłową produkcją bardziej ustawek niż ustaw, eufemistycznie określanych mianem „bubli prawnych". Masowa produkcja rządu i parlamentu jest tylko konsekwencją braku granic dla ingerencji władzy w życie społeczne i gospodarcze.

Autor krytycznie przyznaje, że mimo „pakietu na rzecz przedsiębiorczości" (liczącego prawie 40 ustaw), „odbiorcy prawa mają przeświadczenie, że zmieniło się niewiele". Dlaczego, mimo upływu prawie ćwierćwiecza, utrzymuje się przekonanie, że ustawa Wilczka była aktem rewolucyjnym?

Bo była nową konstytucją wolnej przedsiębiorczości. Nie „usprawniano" (tak jak dziś), tylko zlikwidowano wrogi system wobec gospodarki. Zamiast poprawiać dolę przedsiębiorcy w 40 ustawach i szukać okazji w tysiącach innych aktów prawnych, można po prostu przywrócić ustawę Wilczka. W 2008 roku, w dwudziestą rocznicę jej przyjęcia, przedstawiciel Komisji Europejskiej powiedział w obecności m.in. pana ministra, że zobowiązania Polski wobec Unii pozwalają na jej ponowne wprowadzenie.

To rezultat

Nie ma co panie ministrze apelować o zmianę „nastawienia urzędnika do petenta", skoro jest to tylko funkcjonariusz systemu. Okazywanie przez niego wyższości wobec obywatela jest wyłącznie rezultatem nadania mu przez rządy arbitralnej i szerokiej władzy, która jest coraz częściej władzą niszczenia przedsiębiorców.

W stawianiu diagnoz wskazana jest przenikliwość Stefana Kisielewskiego, który mawiał, że „to nie kryzys, to rezultat".

Autor jest założycielem i wiceprezydentem Centrum im. Adama Smitha

Pisał w Opiniach

Adam Szejnfeld "Króliczek biurokracji"

21 marca 2012 r.

Doświadczenie wskazuje, że fałszywe diagnozy są przyczyną nieskutecznego działania. Artykuł Adama Szejnfelda „Króliczek biurokracji" opublikowany w „Rzeczpospolitej" znakomicie ilustruje tę prawdę. Mamy odpowiedź, dlaczego nie przeprowadzono do tej pory w Polsce deregulacji oraz jakie są jej perspektywy.

Nie przeszkadzać

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę