Bardzo wiele powiedziano już i napisano na temat piątkowego expose Donalda Tuska. Wydaje mi się jednak, że mało kto zwrócił uwagę na jeden aspekt sprawy: jak politycy PO tłumaczyli, skąd rząd weźmie około 300 mld. zł na realizację swych planów.

Na początku warto zauważyć dwie rzeczy. Wystąpienie Tuska było znów niepolityczne. Podobnie jak rok temu, premier nie przedstawił żadnej wizji państwa, żadnej wizji polityki, mówił wyłącznie o pieniądzach. Dlatego – po drugie – przedstawił modną ostatnio wizję państwowych inwestycji, które mają nas uchronić przed kryzysem. Pierwsza fala kryzysu, która bardzo łagodnie obeszła się z polską gospodarką była efektem tego, że wbrew wolnorynkowym dogmatom Tusk nie szukał na ślepo oszczędności a przede wszystkim szerzej otworzył kurek z unijnymi pieniędzmi, których skuteczność w dużej mierze zależy od krajowych regulacji. Nie mając dziś zapasów, które można by rzucać na rynek inwestycji, rząd proponuje powołanie spółki „Inwestycje Państwowe", która ma spieniężyć aktywa należące do państwa. Będzie można ocenić ten program po tym, jak zostanie przedstawiony w szczegółach. Niemniej przeznaczenie pieniędzy z prywatyzacji na inwestycje zamiast na łatanie dziury budżetowej to pomysł wart namysłu.

Politycy Platformy pytani skąd wziąć 300 mld. potrzebne na opisane przez Tuska inwestycje, odpowiadali jakoś tak: część pieniędzy z opisanej spółki „inwestycje", kolejna pójdzie z funduszy europejskich, a reszta... i tak została zapisana w kolejnych budżetach. No więc jeśli popatrzymy na to z tej strony, warto zapytać, czy premier przez przypadek nie zreferował nam pozycji budżetowych z planów na najbliższe trzy lata. Państwo w te trzy lata i tak wyda ponad bilion złotych, i tak pewnie będzie budować drogi, inwestycje w stare energetyczne sieci przesyłowe i tak będą konieczne. Czy można było nie inwestować w rozwój linii kolejowych i tabor? Też. Skoro jednak państwo i tak robiłoby te inwestycje, to po co całe zamieszanie z expose? Po co malowanie nowych wizji, skoro i tak państwo by to realizowało? Premier zaś przedstawił księgę wydatków państwa. Równie dobrze mogłoby te expose nie być.

Druga sprawa dotyczy wniosku o wotum zaufania. Szef klubu PO grzmiał, że PiS nadużywa konstytucji mówiąc o swym kandydacie na premiera w konstruktywnym wotum nieufności, jakie PiS ma złożyć w listopadzie. Procedura ta opisana jest w 158 art. Konstytucji. To prawda, PiS ma małe szanse na wygranie tego głosowania, więc jego wynik nic nie zmieni. Pytanie jednak, czy tak samo niepotrzebne było głosowanie nad wotum zaufania dla rządu (Art. 160 konstytucji). Głosowanie to było równie symboliczne, jak będzie głosowanie nad wnioskiem PiS. Czyżby i Platforma robiła sobie żarty z konstytucji. Stara zasada polskiej polityki mówi, że politycy najgłośniej krytykują u przeciwników dokładnie to, co sami robią ze swej strony.

Skoro jednak i głosowanie nad wotum zaufania, jak i tzw. drugie expose to był wyłącznie polityczny teatr. A więc można było sobie to spokojnie odpuścić i zająć się czymś realnym. Na przykład absolutnie dramatyczną sytuacją, w której znalazła się służba zdrowia. Lecz o służbie zdrowia premier w swym całkiem redundantnym, czyli takim, którego równie dobrze mogłoby w ogóle nie być, przemówieniu nie powiedział ani słowa. Ciekawe dlaczego?