Kłopot z papieską emeryturą

Gdyby Benedykt XVI chciał faktycznie wprowadzić nowy zwyczaj, to przygotowałby dokumenty, które określałyby pozycję byłego papieża, należne mu tytuły, miejsce, w którym powinien przebywać, czy też procedury pogrzebowe – pisze publicysta

Publikacja: 19.02.2013 18:20

Rezygnacja Benedykta XVI z urzędu jest niewątpliwie wydarzeniem historycznym. Ale jest też zdecydowanie za wcześnie, by określić, czy i co ona zmieni. Jej historyczność może bowiem oznaczać zarówno początek nowego zwyczaju, zgodnie z którym także biskup Rzymu „przechodzi na emeryturę" (choć warto sobie uświadomić, że nigdzie w oświadczeniach papieskich czy dokumentach nie ma o tym mowy), ale także kolejny (po 600 latach) wyjątek, który określany będzie w przyszłości mianem dramatycznego zwrotu w historii czy gestu, który zmienił historię.

Nikt, kto na poważnie zajmuje się Kościołem, nie jest jeszcze w stanie odpowiedzieć na pytanie, która z tych wersji (i w jakim stopniu) się zrealizuje. Obie strony (a nie ukrywam, że w tej sprawie też mam własną opinię) mają swoje argumenty, ale ich wywody zawierają również poważne braki i słabości.

Wyjątek, a nie reguła

Zacznijmy od ustalenia faktów. Benedykt XVI nigdzie nie stwierdził, że jego decyzja ma być nowym wzorem zachowania dla Kościoła. Nie da się takiej opinii wyprowadzić ani z oświadczenia (gdzie mowa jest o wolności, w jakiej podejmował decyzję), ani z innych wypowiedzi Kościoła. Ich treść, a także emocjonalne natężenie sugerują raczej, że Ojciec Święty (i tak interpretuje to wielu obserwatorów) traktuje swoją decyzję jako „dramatyczną" i raczej wyjątkową, niż mającą się stać nową regułą.

„Dramatyczność" nie musi od razu oznaczać spisku, prób otrucia (o czym już się rozpisują tabloidy), ale – o czym Benedykt XVI mówił już w wywiadzie rzece „Światłość świata" – uświadomienie sobie, że z jakichś powodów jest się niezdolnym do dalszego odpowiedniego wypełniania misji. Gdyby papież chciał wprowadzić nowy zwyczaj, to – zamiast mówić o wolności – przygotowałby (wraz ze Stolicą Apostolską) stosowne dokumenty, które jasno i wyraźnie określałyby pozycję byłego papieża, należne mu tytuły, strój i miejsce, w którym powinien on przebywać, a – być może także – wiek emerytalny (z jakim mamy do czynienia w przypadku kardynałów czy biskupów) czy procedury pogrzebowe.

Tego wszystkiego jednak nie ma. I nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek pracował nad wprowadzeniem podobnych rozwiązań. To zaś pozwala przypuszczać, że choć być może sam Benedykt XVI od dawna myślał o rezygnacji (co ciekawie uzasadnia amerykański teolog Scott Hahn), to nie zamierzał czynić z niej prawnej normy czy nowego zwyczaju.

Nie ma natomiast dowodów na to, że obecnie przyjęte rozstrzygnięcia staną się nowym „prawem", choć niewątpliwie zapiszą się w kanonie watykańskich zwyczajów (na wypadek, gdyby kiedyś doszło do powtórki z rezygnacji).

Nie osłabia to jednak wcale rewolucyjności tego gestu i jego możliwego wpływu na dalszą historię Kościoła. I nie chodzi tylko o to, że ten precedens może być wykorzystywany do wywierania presji (przez media, ale i rzymskich kurialistów) na następców Benedykta XVI, by i oni w pewnym momencie składali urząd, ale o to, że papieski gest uświadomił wierzącym, iż model dożywotniej posługi wypracowany przez wieki i szczególnie mocno potwierdzony przez Jana Pawła II nie musi być jedynym. Że teologia urzędu (także papieskiego) dopuszcza rezygnację z niego. Decyzja Benedykta XVI może się więc stać symbolicznym precedensem, który – stopniowo (co przyznają także zwolennicy emerytury dla biskupa Rzymu) – będzie zmieniał myślenie katolików o urzędzie. Może ona jednak – i to równie prawdopodobne – stać się tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę dożywotniego sprawowania urzędu papieskiego.

Emocje ważniejsze od teologii

Mam zresztą nadzieję, że zrealizuje się ta ostatnia możliwość. I nie chodzi tylko o to, by zachować wierność starym rozwiązaniom (jeśli nie ma dowodów na to, że nowe będą lepsze), ale o to, by zachować jedność osoby i urzędu, której najpełniejszym symbolicznym wyrazem jest dożywotność wypełniania powołania papieskiego. Nie jest ona, rzecz jasna, wymagana przez teologię. Jest za to dopuszczalna przez prawo kanoniczne – a to oznacza, że jest w pełni do pogodzenia z ewangelicznym postrzeganiem prymatu papieskiego. Dzięki niej katolicy spoglądają na Ojca Świętego nie tylko jak na zarządcę czy szefa gigantycznej korporacji, ale jak na ojca.

Zwrot „Ojciec Święty" nie jest więc tylko kurtuazją. Jest wyrazem emocjonalnego stosunku wiernych do tego, którego Kościół określa mianem następcy św. Piotra, wikariusza (zastępcy) Chrystusowego, widzialnej głowy Mistycznego Ciała Chrystusa.

Łatwa rezygnacja z dożywotności funkcji papieskiej oznaczałaby gigantyczną zmianę symboliczną i emocjonalną. Nie ulega wątpliwości, że dałoby się ją wyjaśnić i usprawiedliwić teologicznie czy prawnie, ale przecież o wiele istotniejsze od teologii są emocje, poglądy i postawy wiernych. A te mogłyby ponieść ogromne szkody.

Pierwszą byłoby symboliczne sprowadzenie Kościoła do roli jednej z wielu instytucji ludzkich, których szefowie muszą przejść na emeryturę, by umożliwić skuteczniejsze zarządzanie młodszym i bardziej dynamicznym kolegom. Sęk w tym, że Kościół nie jest firmą, w której liczy się skuteczność, ale rodziną, ludem bożym, gdzie ważne jest świadectwo, wierność w cierpieniu, konsekwencja. Ojciec, jak w każdej rodzinie, może być chory, cierpiący, a mimo to doskonale wypełniać swoje powołanie. Powiedział to zresztą sam Benedykt XVI. „Jestem w pełni świadom, że ta posługa, w jej duchowej istocie, powinna być spełniana nie tylko przez czyny i słowa, ale w nie mniejszym stopniu także przez cierpienie i modlitwę" – mówił Ojciec Święty do kardynałów. A kilka lat wcześniej w wywiadzie rzece Benedykt XVI jeszcze mocniej akcentował ten wymiar posługi Piotrowej. „... lekcja cierpiącego papieża była sprawowaniem Urzędu Nauczycielskiego, który jeszcze przewyższał nauczanie papieża głoszącego" – powiedział wówczas Peterowi Seewaldowi. Wprowadzenie „emerytury papieskiej" oznaczałoby także – znowu nie w wymiarze samego nauczania, ale symbolu i wizerunku – osłabienie stanowiska Kościoła wobec osób cierpiących i starych. Dla chrześcijanina ich cierpienie, niesienie krzyża do końca, trwanie – wbrew przeciwnościom na miejscu, w którym postawił ich Pan – jest wartością o wiele wyższą niż dynamizm czy siły fizyczne. Wierność wbrew wszystkiemu, zaangażowanie w chorobie oraz świadectwo, że nawet człowiek konający może się stać nauczycielem i mistrzem (vide Jan Paweł II), jest istotnym komunikatem, który Kościół ma do przekazania światu.

Uznanie (nie przez samego Benedykta, ale przez komentatorów, w tym także biskupów), że istotną przyczyną rezygnacji ma być brak sił do skutecznego zarządzania lub formułowane wprost sugestie, iż w związku z tym każdy biskup Rzymu powinien być zobowiązany do rezygnacji, gdy przekroczy pewną granicę wieku, jest osłabieniem siły tego przekazu.

Są oczywiście sytuacje, gdy wyrazem odpowiedzialności, miłości i pokory cierpiącego ojca będzie ustąpienie miejsca młodszym. Jeśli jednak uzna się to za regułę, straci na tym nauka o wartości starości, cierpienia czy wierności. O wiele trudniej będzie głosić nauczanie o wartości starości i cierpienia, gdy Kościół sam uzna, że jego zwierzchnikiem nie może być człowiek chory czy w podeszłym wieku.

Czytanie woli boskiej

W konsekwencji takie podejście do papiestwa może zrodzić problemy organizacyjne. Oznacza bowiem, że mogą pojawiać się okresy, w których szef (by posłużyć się ziemską terminologią) instytucji kościelnej będzie schorowany, i z trudem będzie podejmował decyzje, a wtedy za jego plecami będą się tworzyć (jak w każdej biurokracji) koterie walczące o władzę. To jest realny koszt, z którym się trzeba liczyć (jedna z interpretacji rezygnacji Benedykta XVI jest taka: papież uznał, że nie należy – w tak krótkim czasie – powtarzać tej samej, trudnej sytuacji, w której głowa Kościoła nie ma sił sprawować władzę). Jeśli jednak spojrzeć na Kościół jako na instytucję bosko-ludzką i nie zapominać o jej boskim wymiarze, to trudno nie dojść do wniosku, że w takich sytuacjach trzeba bardziej zawierzać Bogu i odczytywać jego wolę (co zrobił Benedykt XVI), niż tworzyć nowe instytucje czy zmieniać stare zwyczaje kościelne.

Autor jest redaktorem naczelnym portalu i kwartalnika „Fronda", adiunktem w Wyższej Szkole Informatyki, Zarządzania i Administracji.

Rezygnacja Benedykta XVI z urzędu jest niewątpliwie wydarzeniem historycznym. Ale jest też zdecydowanie za wcześnie, by określić, czy i co ona zmieni. Jej historyczność może bowiem oznaczać zarówno początek nowego zwyczaju, zgodnie z którym także biskup Rzymu „przechodzi na emeryturę" (choć warto sobie uświadomić, że nigdzie w oświadczeniach papieskich czy dokumentach nie ma o tym mowy), ale także kolejny (po 600 latach) wyjątek, który określany będzie w przyszłości mianem dramatycznego zwrotu w historii czy gestu, który zmienił historię.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?