Rezygnacja Benedykta XVI z urzędu jest niewątpliwie wydarzeniem historycznym. Ale jest też zdecydowanie za wcześnie, by określić, czy i co ona zmieni. Jej historyczność może bowiem oznaczać zarówno początek nowego zwyczaju, zgodnie z którym także biskup Rzymu „przechodzi na emeryturę" (choć warto sobie uświadomić, że nigdzie w oświadczeniach papieskich czy dokumentach nie ma o tym mowy), ale także kolejny (po 600 latach) wyjątek, który określany będzie w przyszłości mianem dramatycznego zwrotu w historii czy gestu, który zmienił historię.
Nikt, kto na poważnie zajmuje się Kościołem, nie jest jeszcze w stanie odpowiedzieć na pytanie, która z tych wersji (i w jakim stopniu) się zrealizuje. Obie strony (a nie ukrywam, że w tej sprawie też mam własną opinię) mają swoje argumenty, ale ich wywody zawierają również poważne braki i słabości.
Wyjątek, a nie reguła
Zacznijmy od ustalenia faktów. Benedykt XVI nigdzie nie stwierdził, że jego decyzja ma być nowym wzorem zachowania dla Kościoła. Nie da się takiej opinii wyprowadzić ani z oświadczenia (gdzie mowa jest o wolności, w jakiej podejmował decyzję), ani z innych wypowiedzi Kościoła. Ich treść, a także emocjonalne natężenie sugerują raczej, że Ojciec Święty (i tak interpretuje to wielu obserwatorów) traktuje swoją decyzję jako „dramatyczną" i raczej wyjątkową, niż mającą się stać nową regułą.
„Dramatyczność" nie musi od razu oznaczać spisku, prób otrucia (o czym już się rozpisują tabloidy), ale – o czym Benedykt XVI mówił już w wywiadzie rzece „Światłość świata" – uświadomienie sobie, że z jakichś powodów jest się niezdolnym do dalszego odpowiedniego wypełniania misji. Gdyby papież chciał wprowadzić nowy zwyczaj, to – zamiast mówić o wolności – przygotowałby (wraz ze Stolicą Apostolską) stosowne dokumenty, które jasno i wyraźnie określałyby pozycję byłego papieża, należne mu tytuły, strój i miejsce, w którym powinien on przebywać, a – być może także – wiek emerytalny (z jakim mamy do czynienia w przypadku kardynałów czy biskupów) czy procedury pogrzebowe.
Tego wszystkiego jednak nie ma. I nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek pracował nad wprowadzeniem podobnych rozwiązań. To zaś pozwala przypuszczać, że choć być może sam Benedykt XVI od dawna myślał o rezygnacji (co ciekawie uzasadnia amerykański teolog Scott Hahn), to nie zamierzał czynić z niej prawnej normy czy nowego zwyczaju.