Tenisista dziewięć lat temu miał ofertę finansowania kariery, musiałby tylko przyjąć katarskie obywatelstwo, co wiązało się z przejściem na islam. 16-letni wówczas Janowicz odmówił, z powodów, jak domyśliły się media, religijno-patriotycznych. Sprawa wyszła na jaw teraz, ogłoszono go więc rycerzem polskości, krzyżowcem i bohaterem.
Podobna atmosfera otaczała do niedawna Agnieszkę Radwańską. Głównie za sprawą aktywnego publicystycznie ojca, postrzegana ona była jako narodowowyzwoleńczy bastion wewnątrz liberalnego Mordoru polskiej rzeczywistości sportowo-szołbiznesowej.
Z prawicowego ikonostasu najpierw wyleciał ojciec, gdy informacją publiczną stało się to, że skomplikowało mu się życie osobiste. Teraz to samo czeka panią Agnieszkę po tym, jak pozbawiona stroju (acz nie eksponując tego, czego się spodziewano) wystąpiła wraz z innymi sportowcami w magazynie ESPN promującym zdrowy tryb życia. Publiczne rachowanie sumienia Radwańskiej już się zaczęło, a w wielu komentarzach słychać jęk zawodu: jak ona mogła nam to zrobić?! Stawać po naszej stronie smoleńskiego sporu, a później rozbierać się do rosołu?
Gdy usłyszałem o historii Janowicza, pomyślałem: szacunek. Z Radwańską zgadzałem się lub nie, co do jej sesji zdania zaś nie mam i nie czuję, że chciałbym mieć. Dziewczyna jest dorosła, nie potrzebuje, żebym ją niańczył swoimi sugestiami. Jakieś audytorium przez to na pewno zyska, jakieś straci, ja jestem już w tym wieku, że ani mnie ta sesja ziębi, ani grzeje. Niektórzy grzmią mi teraz nad uchem, że zgorszy młodych ludzi. To po coście – pytam – wpychali ją na nie jej piedestał? Po coście znakomitą sportsmenkę chcieli poobklejać dodatkowo milionem zobowiązań, na które mogła mieć ochotę lub nie mieć?
I lewa, i prawa strona sceny publicznej chorują dziś na to samo: rzucają się na celebrytów, robiąc z nich żyrantów słuszności swojego przekazu. Wychodzą z założenia, że jak pogląd nie będzie miał znanej twarzy, to się dziś nie obroni. Poddają walkowerem świat, w którym rozmawiało się o czymś, przerzucając się („bo takie są czasy”) na rozmowę o kimś. Zamiast argumentów jest message: „rób tak, bo on tak robi”. Strategia ogłupiająca i ryzykowna. Bo co jeśli ów idol zwyczajnie, po ludzku się potknie? Albo ze zmęczenia wizerunkiem (lub przekory) zrobi coś, co nie mieści nam się w głowach? Walił się człowiek, wali się idea. I nie ma już rozmowy. Jest larum albo chór potępień.