Nikt nie powiedział, że wyznawcy Allaha raz na zawsze będą korzystać z ochrony politycznej poprawności. Nic nie trwa wiecznie. Europa w swojej historii nie raz już pokazała, że pakty o nieagresji i deklaracje o wieczystej przyjaźni można przekreślić jednym pociągnięciem pióra.
Niemcy, Francuzi, Holendrzy i Brytyjczycy, choć odżegnują się dziś od chrześcijańskich korzeni i generalnie zaakceptowali już zjawisko masowej imigracji, to w sondażach nt. muzułmanów od lat nieodmiennie wykazują negatywne nastawienie. Doszło nawet do tego, że Holendrzy za największy błąd po II wojnie światowej uznali wpuszczenie do ich kraju przybyszów z Bliskiego Wschodu.
Skąd ta niechęć? Otóż wyznawcy islamu przybywający do Europy nie są wobec tego kontynentu obojętni, jak np. imigranci z Ameryki Południowej, Azji, Rosji czy Wyspy Wielkanocnej. Wrogość islamu do nas wpisana jest w najświętsze tradycje tej religii. Dzieje islamu to historia wojowania Mahometa z chrześcijanami i żydami. Od ponad 1400 lat, czyli od początków powstania wspólnoty muzułmańskiej między Europą a światem islamu toczą się nieustanne wojny.
W zbiorowej pamięci Europejczyków Arabowie też nie zapisali się złotymi zgłoskami. Negatywne konotacje jeszcze się pogłębiły po wpuszczeniu byłych mieszkańców kolonii do metropolii.
Holenderski ksiądz Eryk Jacqmin podsumowując kryzys kościoła w swoim kraju powiedział "Jak wiadomo, Holendrzy są narodem germańskim. I jak większość Germanów, mają bardzo silnie rozwiniętą inteligencję praktyczną. Ale w dzisiejszych czasach wpojono im fałszywe zasady liberalizmu. I teraz wdrażają je konsekwentnie, tak skutecznie, jak tylko to jest możliwe. Gdy zachowują dobre zasady, jest to bardzo korzystne, ale z dzisiejszymi fałszywymi zasadami prowadzi to do strasznych, diabolicznych sytuacji". W Niemczech też kocha się lub nienawidzi na rozkaz.