Na półmetku kadencji partie zajmują się głównie tym, co potrafią najlepiej – sobą. Prawdopodobieństwo, że w okresie dwu lat pozostających do wyborów parlamentarnych w roku 2015 skupią swą aktywność na legislacji, pracy programowej, uruchomieniu think-tanków, jest znikome. Tym bardziej że po drodze muszą „zabłysnąć" jeszcze dwukrotnie: w wyborach do Parlamentu Europejskiego i do samorządów. Walka o zajęcie premiowanego miejsca na liście wyborczej to przecież sprawa poważna, wymagająca pełnego zaangażowania. Konkurenci są bezwzględni i nie zawsze grają fair.
Platforma obywatelskiej edukacji
Nic tak dobrze nie służy, pozbawionej złudzeń, edukacji obywatelskiej jak pokaz polityki partyjnej od kuchni. Przez kilka ostatnich miesięcy konsekwentnie funduje ją nam Platforma Obywatelska. Historycy opisujący w przyszłości ten epizod III RP będą się pewnie głęboko zastanawiali, co chciał osiągnąć Donald Tusk, narzucając swemu ugrupowaniu półroczny festiwal wyłaniania władz partii. Jeśli miała to być wzorcowa demonstracja demokracji, wyszedł na tym – toutes proportions gardées – jak Gorbaczow na reformowaniu ZSRR. Co prawda, zniszczył rywali – tu okazał się sprawniejszy od byłego genseka, ale po pierwsze: niczym mu oni w rzeczywistości nie zagrażali, a po drugie: doprowadził partię do stanu przedrozpadowego. Nie wykluczone, że pod groźbą rozwiązania Sejmu uda mu się ją skleić, ale odtąd będzie siedział na glinianym garnku z tlącym się w środku prochem.
Nie trzeba być zbyt przenikliwym obserwatorem sceny politycznej, aby przewidzieć, jak zachowają się działacze partii sprawującej od sześciu lat władzę, gdy skonstatują, że pastwisko, na którym się dotąd karmili, zaczyna się kurczyć. W takich okolicznościach puszczają nerwy i walka interesów, toczona dotąd za zamkniętymi drzwiami, wychodzi na światło dzienne.
Czyżby premier, znany z umiejętności pragmatycznego zarządzania i wygrywania konfliktów, nie znał charakteru własnej partii? Przecież ona była i nadal jest skrajnie utylitarna, aideowa, żyjąca z profitów rozdawanych przez niego samego i partyjnych baronów. Jedyny spór o wartości, wywołany przez Jarosława Gowina, poruszył sumienia zaledwie trzech posłów, wliczając w to czołowego konserwatystę. Dalszy ciąg wewnątrzpartyjnych zmagań nie miał nawet pozorów dyskusji programowej. Nie konfrontowano ze sobą żadnych racji i poglądów na sprawy ważne dla kraju. Chodziło wyłącznie o dystrybucję bądź redystrybucję wpływów i stanowisk.
Przewodzący takiej partii Donald Tusk, skoro już musiał, zgodnie z wymogami statutowymi, odnowić kierownictwo centralne i regionalne PO, powinien tę żabę zjeść jak najszybciej, z możliwie najmniejszą celebracją. Każdy tydzień przeciągającej się walki wewnętrznej przysparzał mu niezadowolonych – wszystkich przecież usatysfakcjonować nie mógł. I co najgorsze, dawał im czas na knucie nowych intryg. Media uwielbiają takie sytuacje i każdy przeciek ujawniający mizerię moralną rywalizujących koterii może liczyć na szerokie nagłośnienie. Spektakl wyborczy w Platformie potrwa jeszcze miesiąc. Będzie to bój ostatni, o wszystko. Do czasu wyłonienia władz krajowych trup zaściele się gęsto. Wszystko rozegra się na oczach publiczności, niekoniecznie rozbawionej.