Politycy na kurczącym się pastwisku

Spektakl wyborczy w Platformie potrwa jeszcze miesiąc. Będzie to bój ostatni, o wszystko. Do czasu wyłonienia władz krajowych trup zaściele się gęsto – przewiduje publicysta

Aktualizacja: 05.11.2013 21:01 Publikacja: 05.11.2013 20:49

Politycy na kurczącym się pastwisku

Foto: ROL

Red

Na półmetku kadencji partie zajmują się głównie tym, co potrafią najlepiej – sobą. Prawdopodobieństwo, że w okresie dwu lat pozostających do wyborów parlamentarnych w roku 2015 skupią swą aktywność na legislacji, pracy programowej, uruchomieniu think-tanków, jest znikome. Tym bardziej że po drodze muszą „zabłysnąć" jeszcze dwukrotnie: w wyborach do Parlamentu Europejskiego i do samorządów. Walka o zajęcie premiowanego miejsca na liście wyborczej to przecież sprawa poważna, wymagająca pełnego zaangażowania. Konkurenci są bezwzględni i nie zawsze grają fair.

Platforma obywatelskiej edukacji

Nic tak dobrze nie służy, pozbawionej złudzeń, edukacji obywatelskiej jak pokaz polityki partyjnej od kuchni. Przez kilka ostatnich miesięcy konsekwentnie funduje ją nam Platforma Obywatelska. Historycy opisujący w przyszłości ten epizod III RP będą się pewnie głęboko zastanawiali, co chciał osiągnąć Donald Tusk, narzucając swemu ugrupowaniu półroczny festiwal wyłaniania władz partii. Jeśli miała to być wzorcowa demonstracja demokracji, wyszedł na tym – toutes proportions gardées – jak Gorbaczow na reformowaniu ZSRR. Co prawda, zniszczył rywali – tu okazał się sprawniejszy od byłego genseka, ale po pierwsze: niczym mu oni w rzeczywistości nie zagrażali, a po drugie: doprowadził partię do stanu przedrozpadowego. Nie wykluczone, że pod groźbą rozwiązania Sejmu uda mu się ją skleić, ale odtąd będzie siedział na glinianym garnku z tlącym się w środku prochem.

Nie trzeba być zbyt przenikliwym obserwatorem sceny politycznej, aby przewidzieć, jak zachowają się działacze partii sprawującej od sześciu lat władzę, gdy skonstatują, że pastwisko, na którym się dotąd karmili, zaczyna się kurczyć. W takich okolicznościach puszczają nerwy i walka interesów, toczona dotąd za zamkniętymi drzwiami, wychodzi na światło dzienne.

Czyżby premier, znany z umiejętności pragmatycznego zarządzania i wygrywania konfliktów, nie znał charakteru własnej partii? Przecież ona była i nadal jest skrajnie utylitarna, aideowa, żyjąca z profitów rozdawanych przez niego samego i partyjnych baronów. Jedyny spór o wartości, wywołany przez Jarosława Gowina, poruszył sumienia zaledwie trzech posłów, wliczając w to czołowego konserwatystę. Dalszy ciąg wewnątrzpartyjnych zmagań nie miał nawet pozorów dyskusji programowej. Nie konfrontowano ze sobą żadnych racji i poglądów na sprawy ważne dla kraju. Chodziło wyłącznie o dystrybucję bądź redystrybucję wpływów i stanowisk.

Przewodzący takiej partii Donald Tusk, skoro już musiał, zgodnie z wymogami statutowymi, odnowić kierownictwo centralne i regionalne PO, powinien tę żabę zjeść jak najszybciej, z możliwie najmniejszą celebracją. Każdy tydzień przeciągającej się walki wewnętrznej przysparzał mu niezadowolonych – wszystkich przecież usatysfakcjonować nie mógł. I co najgorsze, dawał im czas na knucie nowych intryg. Media uwielbiają takie sytuacje i każdy przeciek ujawniający mizerię moralną rywalizujących koterii może liczyć na szerokie nagłośnienie. Spektakl wyborczy w Platformie potrwa jeszcze miesiąc. Będzie to bój ostatni, o wszystko. Do czasu wyłonienia władz krajowych trup zaściele się gęsto. Wszystko rozegra się na oczach publiczności, niekoniecznie rozbawionej.

Dobre dla partii, dobre dla kraju

Premier deklaruje, że pracy w Platformie starczy dla wszystkich. Złośliwi dodają, że raczej nie w KGHM. To wyjątkowo bolesne uderzenie w obywatelski etos ugrupowania Donalda Tuska. Obsadzanie przez jej członków spółek Skarbu Państwa było dotąd tajemnicą poliszynela, ale bezwstyd ujawnionej skali tego procederu chyba zaskoczył samego premiera. Choć nie powinien, bo w PO nikogo to nie gorszyło. Koleżeńska sztama pękła dopiero wtedy, gdy okazało się, że posady w Kombinacie Miedziowym rozdaje niewłaściwa frakcja. Trudno uciec od narzucających się skojarzeń.

PiS bez zamachu pod Smoleńskiem to tyle co Platforma bez KGHM. Oba warianty są trudne do wyobrażenia.

Wykańczająca się na własne życzenie Platforma nie budzi, rzecz jasna, współczucia u swoich przeciwników. Krytyka w wykonaniu SLD jest jednak stonowana, a PiS nie nadmiernie ostra. Obie te partie doskonale wiedzą, że przesada jest w tych sprawach niewskazana. Mogłaby poruszyć stare szkielety w szafach. Reprezentantów narodu dzieli wszystko, ale jedno łączy ich ponad podziałami – filozofia sprawowania władzy. Można ją wyrazić hasłem: „dla dobra Kraju KGHM musi pozostać przy nas".

Rozpalający emocje moment dzielenia posad, partie mają jeszcze przed sobą. Najpierw trzeba zdobyć władzę. W demokracji parlamentarnej służy temu program poruszający wyobraźnię i pozyskujący zaufanie wyborców. Tymczasem ani PiS, ani SLD nie przykładają się zbyt energicznie do tego zadania. Podobnie jak Platforma, ześrodkowują energię na sobie i własnych problemach.

Wielkie nadzieje PiS

Czy nie jest to dla PiS ocena krzywdząca? Przecież od trzech lat mówi, a raczej krzyczy o Polsce, katastrofalnym stanie państwa i zaprzaństwie elit rządzących. Sęk w tym, że w ten sposób PiS nie buduje programu alternatywnego, ale alternatywną rzeczywistość. Baśniowy projekt państwa rządzonego przez światłych patriotów, rozstawiającego wraże siły – zwłaszcza Rosji i Niemiec – po kątach, oddającego sprawiedliwość wyklętemu ludowi III RP. W tym historycznym zamyśle nie liczą się tak nieistotne sprawy jak likwidacja OFE, deficyt budżetowy czy hamujące innowacyjność opodatkowanie spółek komandytowych – najważniejszy jest drzewostan wokół lotniska w Smoleńsku.

Wizja alternatywnej rzeczywistości kreowana przez Antoniego Macierewicza zaczyna doskwierać co przytomniejszym działaczom PiS. Narasta podskórna, nieujawniana na zewnątrz krytyka absurdalnych tez. Działacze i sympatycy Jarosława Kaczyńskiego wiążą z powrotem jego ugrupowania do władzy wielkie nadzieje. Pozbawiono ich posad i stanowisk, więc bardzo chcieliby zająć je ponownie. Tymczasem aberracja Antoniego Macierewicza może te plany pokrzyżować. Czy jest sposób, aby mu odebrać mikrofon? – zastanawiają się niektórzy.

Niełatwo jest jednak wrócić z krainy surrealistycznego amoku. PiS pogrążył się w nim tak głęboko, że jakakolwiek racjonalna korekta taktyki uderzy w podstawę mitu założycielskiego. PiS bez zamachu pod Smoleńskiem to tyle co Platforma bez KGHM. Oba warianty są trudne do wyobrażenia. Nie można reformować partii poprzez pozbawienie jej racji istnienia. Czy jest wyjście z tej kwadratury koła? Pulsujące nadzieją ugrupowanie zastyga w oczekiwaniu i po cichu przeżuwa własne wątpliwości.

Czy wystarczy miedzi?

Również lewica nadmiernie się nie przepracowuje, przygotowując Polakom ambitne programy rozwiązywania ich najważniejszych problemów. Tym, co spędza jej sen z powiek, jest układanie listy do Parlamentu Europejskiego. Już za pół roku kilku jej wybrańców ma szansę wejść do strefy euro. Choć Janusz Palikot dla dobra sprawy rezygnuje z wartego ponoć 20 milionów znaku firmowego, to jednak o kolejności miejsc na listach zadecyduje Leszek Miller. Coraz głośniej spekuluje się o jego pogodzeniu z Aleksandrem Kwaśniewskim. Jeśli do tego dojdzie, to nie były prezydent, lecz lider SLD, mający w ręku znacznie mocniejsze karty, będzie prowadzić licytację. Zjednoczenie lewicy dokona się według jego koncepcji, wokół osi, którą stanowi stare, wypróbowane SLD.

Tak przedstawia się z grubsza agenda głównych partii w naszym kraju. (O PSL nie wspominam, bo ludowcy w zaciszu elewatorów, młynów i remiz strażackich zajmują się od dziesięcioleci nieodmiennie tym samym – czyli żywią i bronią, oczywiście siebie i swoich).

Rządząca większość po wyborach w 2015 roku ukształtuje się najprawdopodobniej jako koalicja PO, SLD i, jeśli będzie to potrzebne, niezawodnego PSL. Twarze znajome, zachowania przewidywalne, a program? Cóż, wiemy o nim niewiele i obawiam się, że tak już pozostanie. Program, jak to u nas bywa, napisze życie.

Tym razem jednak możemy za naszą tradycyjną bylejakość zapłacić wysoką cenę. W latach 2015–2016 powstanie – wiele na to wskazuje – skonsolidowane centrum Unii Europejskiej. Rozstrzygnięcia, jakie tam zapadną, będą miały olbrzymie znaczenie dla dalszego rozwoju Polski. Może powtórzyć się sytuacja z 2004 roku, kiedy nieskutecznie broniliśmy nicejskiego systemu ważenia głosów. Nieskutecznie, gdyż nie byliśmy aktywni w pracach Konwentu Europejskiego, który przygotowywał reformy unijnych instytucji. Czy polskie elity partyjne są w stanie wyciągnąć wnioski z tego zaniedbania? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że w rezultacie wielopartyjnej koalicji przybędzie więcej gąb do wykarmienia. To zła wiadomość dla górników z Lubina. Muszą wydajniej fedrować. Może zabraknąć miedzi.

Autor był wiceministrem spraw zagranicznych w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jana Olszewskiego, posłem Porozumienia Centrum i Ruchu dla Rzeczpospolitej w latach 1991–1993. Potem bezpartyjny. Wydawca książek

Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę