Państwo spuszczone ze smyczy

Nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób premier Tusk dostrzegł w najbardziej kontrowersyjnej rozmowie zatroskanie o państwo, a tym bardziej dlaczego ?zlecił znalezienie źródeł kryzysu Bartłomiejowi Sienkiewiczowi, najbardziej zainteresowanemu zatuszowaniem sprawy – pisze historyk i publicysta.

Publikacja: 08.07.2014 02:00

Państwo spuszczone ze smyczy

Foto: archiwum prywatne

Red

Widmo podsłuchów krąży po świecie. Stary świat łączy się dla świętej nagonki – od władz USA uganiających się za Snowdenem po polską prokuraturę wysyłającą agentów do redakcji gazety.

W „Manifeście komunistycznym" Marks i Engels zapowiadali, że władze nie poradzą sobie z narastającą falą rewolucji. Podobnie obecne rządy nic nie wskórają w walce z inwigilacją, jeśli będą to robić wybiórczo. Gdy świat jest zbyt rażąco niesprawiedliwy, następuje – w ramach samoobrony – kontrakcja jednej z sił celem przywrócenia równowagi. Tak było z walką o prawa robotnicze w XIX wieku, tak będzie z walką o prywatność, najbardziej deficytowy towar naszych czasów.

Wielki Brat wie wszystko

Podsłuchiwanie i czytanie prywatnej korespondencji jest zachowaniem niewłaściwym. Mam jednak mieszane uczucia, kiedy obserwuję oburzenie polityków. Uważają się za ulepionych z lepszej gliny. W końcu to rządy zaczęły nas masowo inwigilować, korzystając z nowych możliwości technicznych.

W dobie globalnego i wszechobecnego podsłuchu przywoływany w takich sytuacjach jeszcze niedawno Orwellowski „Rok 1984" brzmi niczym stara klechda. Wielki Brat wie wszystko i o wszystkich. Denerwuje się, dopiero gdy zwierzęta na farmie żądają przestrzegania przykazania równości. Wielki Brat woli je w wersji knura Napoleona: „Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze od innych".

Inwigilujące rządy nie przewidziały, że i ich dosięgną skutki podjętych przez nie działań. W świecie współczesnym, w każdym razie zachodnim, nie da się głosić demokratycznych haseł, naginając do aktualnych potrzeb konstytucyjne prawo do prywatności. Nie tylko od afery Snowdena wiadomo, że niektóre służby, nie mogąc legalnie inwigilować obywateli własnego państwa, podsłuchują obywateli państw innych. Potem wymieniają się informacjami, wchodząc „legalnie" w posiadanie nielegalnych danych.

Wątpię, by nasz wywiad masowo śledził obcokrajowców, natomiast za dużo mamy w Polsce śledzących urzędów i zbyt wiele im wolno. Niezależnie od tego, jaka partia jest u władzy, Polska należy do europejskiej czołówki pod względem inwigilacji. Służby mogą bardzo dużo, obywatel niewiele, mimo konstytucyjnych zabezpieczeń w postaci artykułu 47 dotyczącego prywatności i artykułu 49 zapewniającego tajemnicę komunikowania. Na tle zachodnich sąsiadów wypadamy jak społeczeństwo na podsłuchu, a jednak to tam, nie u nas, dyskutuje się o ograniczeniu praw państwa i ogólnoeuropejskim zabezpieczeniu prywatności.

Na podsłuchu

Specyfiką polską są podsłuchy prywatne. Przez afery taśmowe przeszły wszystkie partie. Zadziwia, że doświadczeni politycy Platformy Obywatelskiej oraz prezes Narodowego Banku Polskiego wpadli w tę starą zasadzkę, dając na dodatek gorszący spektakl próżności pomieszanej z groteską. Zdumiewa, że polskie służby specjalne, zaprawione w inwigilacji, nie potrafią uchronić przed nią swoich mocodawców. Jeśli potwierdzi się hipoteza kelnerska, będzie to znaczyło, że za parę pensji można nagrać w Polsce reality show z luminarzami polityki w rolach głównych.

Nie traktowałbym obecnej afery wyłącznie jako agresji na państwo, jest też szansą dla demokracji. To prawda, że na krótką metę paraliżuje organy władzy, ale korzyści długofalowe bywają ważniejsze niż straty etapowe. Kryzysy działają jak sita, które oddzielają ziarna od plew. Umiejętnie rozwiązane wzmacniają państwo. Natura ich taka, że przychodzą w „niewłaściwych" momentach: użalanie się polityków jest wyrazem megalomani, zrównywania siebie z państwem.

Oczywiście wszyscy byśmy chcieli, aby państwo polskie działało sprawniej, zwłaszcza na co dzień. Aby było silniejsze mądrością swoich obywateli i urzędniczą praworządnością. W tej dziedzinie nie do przecenienia jest rola ministra spraw wewnętrznych. Nie polega ona jednak na wygłaszaniu komunałów przy restauracyjnym stoliku, nawet w stanie absolutnej trzeźwości. Takie państwo buduje się systematyczną pracą przez dziesiątki lat, ulepszając „kamień po kamieniu" prawo i praktykę.

Dziwna troska

Nic gorszego dla społeczeństwa obywatelskiego niż brak przejrzystości działań władzy. Dlatego mediom pozwala się ujawniać tajemnice, jeśli usprawiedliwia to interes publiczny. Reakcje dotkniętych polityków są zrozumiałe, ale sprzeczne z zasadami retoryki i rozsądkiem. Wpadli w sidła tzw. dysonansu poznawczego. Popełniwszy błąd, próbują za pomocą kontrataków i drobnych kłamstw zmylić przeciwnika oraz siebie samych, aby pogodzić swoje postępowanie z własnym systemem wartości. Zapewne zaskakuje ich nawet język, jaki usłyszeli na „swoich" nagraniach, gdyż sami się z nim nie identyfikują. Żal mi ich, niemniej, parafrazując Arystotelesa: prawda mi droższa niż Platon.

Męski infantylizm to najbardziej widoczna cecha taśm. Są jednak na nich także wątki fundamentalne dla oceny działań instytucji państwowych

Problemem w wypadku tych rozmów jest „nie tylko bezprawne nagrywanie, ale też treść nagrań" – wątpliwości co do tego nie ma nawet wicepremier z koalicyjnego PSL. Nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób premier Donald Tusk dostrzegł w najbardziej kontrowersyjnej spośród tych rozmów zatroskanie o państwo, a tym bardziej dlaczego zlecił znalezienie źródeł kryzysu ministrowi Bartłomiejowi Sienkiewiczowi, najbardziej zainteresowanemu zatuszowaniem sprawy. Albo sytuacja jest groźniejsza, niż na razie wiemy, albo premier nie rozumie dynamiki tego typu zjawisk. Jeśli nie stawi im się czoła odważnie, długo się jątrzą. Platforma Obywatelska najwyraźniej pokłada ufność w nieporadności Prawa i Sprawiedliwości, niemniej same obawy przed rządami Jarosława Kaczyńskiego mogą nie wystarczyć jako stabilizator rządu Donalda Tuska. Wyborcy odwrócą się od polityki albo przeniosą głosy na partie populistyczne, które zmiotą cały dotychczasowy establishment.

Ślady wiodą do premiera

Na aferę podsłuchową składa się kilka aspektów. Najważniejsze to: prawomocność podsłuchów i treść rozmów oraz akcja prokuratury. Podsłuchy pochodzą z nielegalnych źródeł i „Wprost" nie wszystkie z nich winno ujawniać, gdyż przekracza granicę przyzwoitości, a nawet sensu i śmieszności. Momentami czujemy się jak w pralni. W kraju demokratycznym jest jednak świętym prawem rządzonych patrzeć rządzącym na ręce. W rozmowach jest kilka wątków poważnych, które opinia publiczna ma prawo znać, bo zawierają elementy protekcyjne oraz korupcyjne.

Aspekt trzeci ma dwie strony. W państwie, gdzie urzędy cieszą się zaufaniem społecznym, interwencja w redakcji tygodnika byłaby może usprawiedliwiona. Nadzorowałby ją niezawisły sąd. W Polsce, w obliczu braku zaufania obywateli do państwa, na pewno nie powinno do niej dojść.

Zadaniem prokuratury jest sprawdzenie wątków osobistych związanych z byłymi ministrami. Rozmowa Radosława Sikorskiego i Jacka Rostowskiego nie zawiera elementów nielegalnych. Co do jej formy, wicepremier Rostowski wychodzi obronną ręką. Tyle że ta osobliwa pogawędka kosztowała podatnika średnią pensję. Nie zaglądałbym do kieszeni prywatnego przedsiębiorcy. W wydaniu polityka to nieprzyzwoite i świadczy o oderwaniu od rzeczywistości. Wystarczy przypomnieć dymisję szwedzkiej minister kultury za zakup pieluszek dla dziecka z użyciem służbowej karty. Na dodatek minister Sikorski stracił wiarygodność, co pokazują reakcje anglosaskie i jego nieobecność w ostatnich pertraktacjach ukraińskich. Jakkolwiek jednak by się wysilał, na razie nie będzie w stanie prowadzić efektywnej polityki.

Męski infantylizm to najbardziej widoczna cecha taśm. Są jednak na nich wątki fundamentalne dla oceny działań instytucji państwowych. Dotyczy to szczególnie zgody prezesa NBP, który roztrwonił wielki kapitał zaufania społecznego zdobyty przez bank, na wsparcie rządu przeciw opozycji za cenę głowy ministra finansów. Ślady wiodą aż do premiera, bo tylko on mógł ten scenariusz zrealizować. Dotyczy to też pogróżek ministra spraw wewnętrznych wobec jednego z przedsiębiorców. Praktyki poprzednich rządów dowodzą, że kończy się to zawsze źle.

Zabójczy sygnał

Nie tylko w świetle afer podsłuchowych widać, że naszej demokracji najbardziej brak etosu i szacunku dla prawa. Ćwierć wieku od uzyskania wolności, Polska jest wciąż pełna mniejszych i większych Putinów, którzy za nic mają prawa niepisane, a pisane głęboko w nosie. Prawa niepisane, czyli obowiązujący w danym społeczeństwie etos, względnie kodeks honorowy, świadczą – konstatuje francuski badacz cywilizacji Maurice Aymard – o złożoności danej społeczności, dobrej lub złej organizacji. Mimo że ich naruszenie nie jest zagrożone konkretną karą, przestrzega się ich najsurowiej.

Niedawno niemiecka opinia publiczna wymusiła dymisję Annette Schavan, minister edukacji i nauki, skutecznej polityk. Gdy podważono samodzielność jej doktoratu, w resorcie nie było dla niej miejsca, mimo że od obrony pracy upłynęły dziesięciolecia. Minister spraw wewnętrznych Hans-Peter Friedrich podał się do dymisji po przekazaniu mało istotnych poufnych informacji koledze z koalicyjnej partii.

Społeczność, w której praw zwyczajowych się nie przestrzega, a prawa pisane nagina do własnych potrzeb, przegrywa. Adam Smith, wciąż ceniony teoretyk gospodarki wolnorynkowej, u podstaw bogactwa narodów umieścił dobre standardy etyczne. Leszek Balcerowicz nie bezpodstawnie zatem apeluje o zachowanie demokratycznych standardów w Polsce. Kto podważył zaufanie do siebie, mówi prof. Balcerowicz, nie może zajmować określonych stanowisk. Przynajmniej, dodajmy, dopóki zaufania nie odbuduje. Kmicic musiał w tym celu obronić Częstochowę. Szwedzka minister od pieluszek potrzebowała trzech lat czyśćca. Nie robiąc nic, wysyła się zabójczy dla każdej odpowiedzialnej wspólnoty sygnał, że nie obowiązują w niej żadne standardy.

Naród nie taki okropny

Polacy to okropny naród, za sprawą słabości administracji i złamanego przez rozbiory charakteru – stwierdził w rozmowie z Krzysztofem Pomianem Jerzy Giedroyc. W okresie międzywojennym wyrażało się to niepraworządnością we wszystkich dziedzinach życia, wszechobecną korupcją oraz politycznym chaosem.

Polska młoda demokracja wiele z tego odziedziczyła. Próżność i żądza niektórych polityków wciąż ją podkopują. Polskiej administracji nadal daleko do demokratycznych standardów. Ale trudno nie zauważyć, że znajdujemy się w zupełnie innym miejscu niż przed rokiem 1939. Nawet w nieszczęsnej interwencji w tygodniku „Wprost" jest sygnał pozytywny – profesjonalne zachowanie policji, która utrzymywała w redakcji porządek, a w kluczowym momencie odmówiła prośbie ABW o odebranie komputera siłą.

Standardy pracy policyjnej obroniły honor demokratycznej Polski i najpewniej – co jest swoistym paradoksem – rząd premiera Tuska. Inaczej zmiotłaby go fala oburzenia związanego z obawami przed tuszowaniem sprawy. Dobre standardy, demokratyczny etos i szacunek dla ducha praw ułatwiają życie. We współczesnych złożonych organizmach politycznych stanowią wręcz o ich być albo nie być.

Polska straciła wiek XIX, kiedy w Europie rodziła się nowoczesna biurokracja, i znaczną część wieku XX, który wstrząsnął do samych podstaw polskim państwem i społeczeństwem. Skutki tej zapaści odczuwamy do dziś. Niemniej Polska wygrała wiek XX. Wybiła się na niepodległość, ułożyła stosunki z sąsiadami, zapewniła sobie miejsce w NATO i Unii Europejskiej, jakże trudnych do przecenienia stabilizatorach przemian demokratycznych po 1989 roku. Nie wiem, czy Unia jest potrzebna Brytyjczykom. Nam jest niezbędna. Nie z powodu środków, lecz przede wszystkim standardów, do których musimy się – chwała Bogu! – naginać.

Czasy, gdy w Europie sami urzędnicy określali, co dla państwa dobre, szczęśliwie minęły. Namacalnym świadectwem są ostatnie przygody prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego, a we Francji prezydent był niczym król. Polska afera podsłuchowa, niezależnie od motywów jej sprawców i jej finału, również jest symbolem naszych czasów. Obrazuje zmagania między politykami, którzy chcą państwo zawłaszczyć, a tymi grupami społeczeństwa, które w państwie spuszczonym ze smyczy widzą zagrożenie dla przyszłości. Trudno o prawdziwy rozkwit w stałym uścisku, niechby i miłosnym.

Autor jest profesorem historii porównawczej Europy na Uniwersytecie Szczecińskim. Wykładał na uniwersytetach w Halle, Moguncji i Osnabrücku w Niemczech. Współpracownik „Odry" i „Więzi"

Widmo podsłuchów krąży po świecie. Stary świat łączy się dla świętej nagonki – od władz USA uganiających się za Snowdenem po polską prokuraturę wysyłającą agentów do redakcji gazety.

W „Manifeście komunistycznym" Marks i Engels zapowiadali, że władze nie poradzą sobie z narastającą falą rewolucji. Podobnie obecne rządy nic nie wskórają w walce z inwigilacją, jeśli będą to robić wybiórczo. Gdy świat jest zbyt rażąco niesprawiedliwy, następuje – w ramach samoobrony – kontrakcja jednej z sił celem przywrócenia równowagi. Tak było z walką o prawa robotnicze w XIX wieku, tak będzie z walką o prywatność, najbardziej deficytowy towar naszych czasów.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?