Potrzebne są nowe rozwiązania, może nawet nowe traktaty. W tej sytuacji, w kontekście szczytu NATO, zasadnicze staje się pytanie o sojusze Polski. Na kim budować nasze bezpieczeństwo.
Na pewno nie na państwach, z którymi dzieliliśmy niegdyś celę w obozie komunistycznym, jak wciąż postuluje wielu polityków prawicowych. Mamy wybór tylko między Amerykanami i Niemcami. Najlepiej jednak być gotowym do stawienia czoła sytuacji, gdy okaże się, że w ogóle nie mamy sojuszników. Nic bardziej żałosnego niż narzekanie na zdradę aliantów, co Polacy wydają się uwielbiać. Politycy i stratedzy, którzy zakładają stuprocentową pewność sojuszy, powinni zmienić profesję.
1
Żaden inny koncept strategiczny nie doznał równie bolesnej porażki, jak idea aliansu krajów położonych w basenach Bałtyku i Morza Czarnego. Ani jedno z nich nie postrzega Polski jako zwornika takiego sojuszu, żadne nie orientuje polityki na Warszawę.
Rdzeniem owego związku, zwanego niekiedy Międzymorzem, mogłaby być Grupa Wyszehradzka, ale widać, że jej członków niewiele już łączy poza dawną komunistyczną udręką. Tymczasem nie historia, ale wymiana handlowa, interesy i uwarunkowania strategiczne budują relacje między państwami. Prorosyjska polityka energetyczna rządu Orbana pokazuje, że Warszawie nie po drodze z Budapesztem. Także powściągliwość Pragi i Bratysławy wobec sankcji UE nałożonych na Rosję dowodzi, że stolice te postrzegają sytuację geopolityczną odmiennie niż my. To tylko ostatnie przykłady obrazujące proces trwający dekadę. Nie ma już Grupy Wyszehradzkiej, to forma bez treści.
Nie inaczej z Ukrainą. Kijów, ten antyrosyjski, od lat kieruje co prawda wzrok ku Warszawie, ale tylko dlatego, że nikt inny nie chciał być akuszerem jego wciąż rodzącej się suwerenności. W Polsce narzekaliśmy, że na rokowaniach w Berlinie między Rosją, Ukrainą, Francją i Niemcami zabrakło ministra Sikorskiego, choć Warszawa, Berlin i Paryż mówiły jednym głosem podczas rewolucji na Majdanie. Sporo wskazuje jednak na to, że to nie Merkel nie chciała Polaka, ale Poroszenko. Prezydent Ukrainy nie widzi w Polsce mocy sprawczej, woli współpracę, a może nawet sojusz, z tymi, którzy ją posiadają. Warszawa mogłaby odzyskać podmiotowość w polityce ukraińskiej, gdyby zaczęła dostarczać Kijowowi broń bez oglądania się na NATO i UE, ale to bardzo ryzykowny pomysł.