Przypomnijmy: dwa miesiące temu w strasznej katastrofie boeinga 777 malezyjskich linii lotniczych zginęło prawie trzysta niewinnych osób, w większości holenderskich turystów, w tym wiele kobiet i dzieci. Stało się to nad terenami objętymi wojną domową na wschodniej Ukrainie, co znacznie utrudniło ratownikom dotarcie do szczątków i opóźniło prace holenderskiej komisji wypadkowej, która swój pierwszy wstępny raport powinna – zgodnie z przepisami – przedstawić już w połowie sierpnia.
Komisji Anodiny zarzucano w 2011 roku, że pragnie pomniejszyć rolę rosyjskich kontrolerów lotniczych w smoleńskiej tragedii. Niczego podobnego nie da się rzec w 2014 roku o pracy komisji holenderskiej, która, po decyzji ONZ, prowadzi międzynarodowe śledztwo. Poszkodowanym Holendrom zależy tylko na jednym: poznać rzeczywiste przyczyny katastrofy lotu MH-17 oraz dopaść, a przynajmniej wskazać jej sprawców
Z komunikatów holenderskiej prokuratury i holenderskich ekspertów lotniczych, które w ostatnich dniach zostały wreszcie przekazane mediom, wynika, po pierwsze, że samolot wcale nie runął na ziemię, ponieważ rozpadł się na kawałki i kawałeczki kilka kilometrów ponad nią. Po drugie, „zniszczenia zaobserwowane w przedniej części samolotu zdają się świadczyć, iż maszyna została przebita przez dużą liczbę obiektów z zewnątrz o wysokiej energii”*. Po trzecie, „nic nie wskazuje na ingerencję w zapis czarnych skrzynek”. Po czwarte, czarne skrzynki mówią, że do ostatniego ułamka sekundy „nie zarejestrowano żadnych problemów technicznych oraz żadnych alarmów ani błędów załogi”. Być może po holendersku/angielsku brzmi to nieco inaczej, ale mniej więcej tak jest w polskiej wersji depeszy, co przeczytałem na bodaj trzech różnych portalach.
Holenderscy śledczy - prokurator Fred Westerbeke i komisarz policji Patricia Zorko – poinformowali, że funkcjonariusze „analizują zawartość wielu stron internetowych oraz prowadzą prace nad weryfikacją autentyczności publikowanych wcześniej doniesień, które sugerowały, że maszyna została zestrzelona przez prorosyjskich separatystów”.
Otóż ze szczególnym naciskiem pragnę dziś powtórzyć i z mocą podtrzymać to, co o tragedii pisałem w „Rzeczpospolitej” dzień po. Po pierwsze: nie da się z góry wykluczyć – absolutnie i kategorycznie – żadnej ze stron konfliktu jako sprawcy. Po drugie: podczas wojny żołnierze ponoszą śmierć przede wszystkim wskutek celowych bojowych działań wroga, postronni cywile zaś giną zazwyczaj nieintencjonalnie, wskutek pomyłek (błędów, przypadków). Po trzecie: na wojnie wszystkie strony konfliktu oskarżają się nawzajem o wszelkie możliwe zbrodnie i dlatego do najbardziej nawet solennych doniesień trzeba podchodzić z wielką rezerwą..