Artykuł 57 Konstytucji RP głosi: „Każdemu zapewnia się wolność organizowania pokojowych zgromadzeń i uczestniczenia w nich". Artykuł zaś 31 stanowi, iż: „Ograniczenia w korzystaniu z konstytucyjnych wolności i praw mogą być wprowadzane tylko wtedy, gdy są konieczne dla bezpieczeństwa państwa lub dla porządku publicznego bądź ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej albo wolności i praw innych osób".

Dwa proste zdania – i wszystko jasne. Dalej trzeba tylko być konsekwentnym. Choć wolność słowa nie jest wartością absolutną (ważniejsze od niej jest m. in. zdrowie i życie), to jednak jest wartością zupełnie wyjątkową – jako najwyższy i niezastąpiony gwarant wszystkich innych naszych ludzkich i obywatelskich wolności. Nieodłączną zaś częścią wolności słowa jest wolność zgromadzeń – jako formy wyrażania myśli, opinii, postaw i przekonań. To wyrażanie z kolei musi być pokojowe, a w demokratycznym państwie trudno za takie uznać bijatyki, tłuczenie szyb, podpalanie samochodów i rzucanie brukiem w innych ludzi.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że pamięć mam dobrą, nie krótką. Otóż pamiętam doskonale, jak dziesięć lat temu (równiusieńko co do dnia!) miłościwie nam wtedy panujący Trybunał Konstytucyjny orzekł, iż zakaz zasłaniania twarzy przez uczestników demonstracji jest sprzeczny z Konstytucją. Jak wobec tego zidentyfikować zamaskowanego bandytę, który kopie w brzuch przypadkowego przechodnia, i natychmiast kryje się tchórzliwie a plecami sobie podobnych osiłków w kominiarkach? – To już kłopot policji – oznajmił beztrosko Trybunał Konstytucyjny. – Policja ma prawo legitymowania chuliganów, więc niech ich doścignie, złapie i wylegitymuje. Że to niemożliwe, aby nadwiślański Sąd Ostateczny tak orzekł? A możliwe, możliwe, wystarczy wpisać „Trybunał Konstytucyjny" w google i przeczytać klarowny wyrok o sygnaturze Kp 1/04 z 10 listopada 2004 roku. O takie światłe europejskie rozstrzygnięcie wniósł ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski, a Trybunał – w składzie Marek Safjan, Teresa Dębowska-Romanowska, Marian Grzybowski, Adam Jamróz, Wiesław Johann (i ty, Brutusie...), Ewa Łętowska, Janusz Niemcewicz, Mirosław Wyrzykowski, Marian Zdyb i Bohdan Zdziennicki – to postępowe prezydenckie żądanie poparł bez zastrzeżeń.

No, z jednym wyjątkiem. Przytomność i zdrowy rozsądek zachował, a także honor Trybunału poniekąd ocalił, jeden jedyny sędzia (i późniejszy prezes TK) pan profesor Jerzy Stępień, który głosował przeciw i na piśmie złożył krótkie zdanie odrębne. Minione dziesięć lat pokazało czarno na białym, jak bardzo myliła się reszta składu orzekającego i jak bardzo rację miał samotny sędzia Stępień. Pozwolę sobie go zacytować: „Burzliwy rozwój życia publicznego w ostatnich latach, mnogość jego form, w tym także pojawienie się niemal nieograniczonych możliwości komunikowania się społecznego w dobie mediów elektronicznych, nakazuje spojrzeć na konstytucyjne prawo organizowania pokojowych zgromadzeń i uczestniczenia w nich z INNEGO już punktu widzenia niż sięgający dziewiętnastowiecznej tradycji czy odwołujący się do niedawnych doświadczeń totalitaryzmu. Zniesienie cenzury, pojawienie się wolnych mediów, całkowicie niezależnych od ośrodków władzy publicznej, ale także budowanie takiej powszechnie pożądanej wartości, jaką jest społeczeństwo obywatelskie, wszystko to sprawia, że współcześnie zmieniają się także dotychczasowe funkcje pokojowych zgromadzeń i rosną społeczne koszty skutków ich organizowania"...

Jako fanatyk wolności słowa (więc i wolności zgromadzeń) prywatnie wierzę, że w doczekam takiego wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który sprawi, że słowa pana sędziego Stępnia staną się ustawowym ciałem.