Pojawiają się argumenty, że wzmocnienie sił NATO na terytorium Polski tylko prowokuje Putina. Takie wątpliwości wyraża nie byle kto, tylko były prezydent RP Aleksander Kwaśniewski. To tak jakby powiedzieć, że zwiększenie liczby patroli policji prowokuje włamywaczy. Nie uważam Putina za drugiego Dalajlamę w kwestii mądrości życiowej, jednak oszacować siły swoje i przeciwnika raczej potrafi i do ataku może go sprowokować tylko i wyłącznie nasza słabość militarna, a nie siła. Tak więc byłej głowie państwa chyba się epoki pomyliły. Już nie trzeba się przejmować uczuciami ani opiniami przywódców Rosji. Putin naprawdę nie zaatakował Ukrainy, bo się na nią obraził, albo go zdenerwowała, lecz dlatego, że uciekła z jego strefy wpływów. Polityka „nieprowokowania Putina" polega na ustępstwach i robieniu, tego co rosyjski prezydent chce. On zaś dla nas dobrze nie chce i ci, którzy nawołują do uprawiania takiej polityki powinni jasno powiedzieć o co im chodzi.
Prezydent Rosji na każdym kroku manifestuje swoje lekceważenie wobec Zachodu i jego sankcji, a także jak każdy epatuje tym, że się nikogo ani niczego nie boi, chwaląc się nawet samemu szefowi Komisji Europejskiej, że gdyby chciał, to zająłby Kijów w dwa tygodnie. Ciśnie się więc na usta pytanie: czemu tego dotychczas nie zrobił? Czemu nie wjechał na Ukrainę z milionem żołnierzy i nie rozwiązał sprawy w tydzień? Czyżby miał opory moralne? A może po prostu jednak się nas boi? Boi się naszej reakcji.
Jego polityka przypomina pewien kawał. Klient stacji benzynowej pyta, ile kosztuje kropla benzyny. Sprzedawca odpowiada, że nic. Na to klient rzuca: „Proszę w takim razie nakapać mi cały bak". Putin tym się różni od niego, że pyta nas, ilu żołnierzy może bezkarnie wprowadzić na Ukrainę? Najpierw pytał, czy może bezkarnie wysyłać broń i niezidentyfikowanych najemników, dzisiaj chce kolejną kroplę, czyli bezkarnie wprowadzić kilka tysięcy żołnierzy, pomimo, że przy granicy czeka ich sto razy więcej.
Metoda, aby bez powodu nie uderzać w honor bandyty jest dobra, ale metoda, aby robić wszystko, co on chce i na wszystko mu pozwalać może, a raczej na pewno przyniesie opłakane konsekwencje. Tylko agresora rozzuchwala, szczególnie gdy ma on skłonności sadystyczne i cieszy go bezradność i bierność ofiary, a także syci się poczuciem władzy. Podstawową zasadą psychologii jest asertywne stawianie agresorowi przeszkód – nawet jeśli je pokona, to i tak zawsze lepsze to niż gdyby ich w ogóle nie było.
Polscy politycy tacy jak Donald Tusk czy Radosław Sikorski, a także Bronisław Komorowski byli krytykowani za to, że niepotrzebnie „się mieszali" do spraw ukraińskich, podczas gdy rzekomo politycy zachodnioeuropejscy mieli stanowisko zgoła inne i całą sprawę ignorowali. Gdyby tak było, to chyba nie wybraliby Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. To widoczna oznaka, że politykę zaangażowania na Wschodzie akceptują. Nawet jeśli Federica Mogherini, nowa szefowa dyplomacji jest uznawana za polityk prorosyjską, to w końcu jest szefową dyplomacji. To bardzo dobrze dla nas, bo uważam, że nie możemy być sami. Każde działanie wobec Rosji musimy podejmować jako Unia Europejska albo jeszcze lepiej NATO. Nie można się bez sensu podkładać, a głos samej Polski na pewno zostałby przez Rosję zignorowany, czyli nic byśmy nie pomogli, a sami sobie zaszkodzili.
Jeżeli chodzi o sankcje, to słuszna jest polityka stopniowego ich nakładania. Przecież tak naprawdę wiadomo, że to nie jest tak, iż Putin po ukaraniu go się opamięta i przyzna, że robił źle. Chodzi o to, żeby on nie robił źle, bo się sankcji boi, czyli powinniśmy nakładać je tylko po to, żeby wiedział, iż jesteśmy zdolni do nałożenia następnych, iż się go nie boimy, jak pewnie uważa. Jeśli porzucimy naraz wszystko co dla niego najgorsze, to nie będzie miał już czego się obawiać, nie będzie już miał nic do stracenia i dopiero wtedy zacznie robić, co chce, skoro najgorsze już za nim. Jeśli jednak nie będziemy sankcji nakładać w ogóle to uzna nas za słabych i również nie będzie się bał.