Powody ówczesnej ślepoty były takie same jak obecnej. Dla Francuzów czy Brytyjczyków aneksja Sudetów czy atak na Polskę był tak samo obojętny, jak dla wielu obecnych Polaków wojna na Ukrainie. I wtedy również opowiadano sobie, że im dłużej Hitler jest zajęty w Europie Środkowej, tym później zaatakuje Zachód. My teraz opowiadamy sobie, że im dłużej trwa wojna Ukrainy z Rosją, tym jesteśmy bezpieczniejsi. I tak tańczyliśmy wtedy i tańczymy teraz na „Titanicu", bawiąc się świetnie i zapewniając, że nam przecież nic nie grozi.
Oburza nas oczywiście śmierć Borysa Niemcowa, a także uwięzienie ukraińskiej pani pilot, smuci nas los ukraińskich miasteczek, ale nie na tyle, byśmy zdecydowali się na realne działania. I nawet powód tego braku działania jest identyczny, czyli brak silnych polityków, których zastąpili ludzie o charyzmie mopa od szczotki, albo postacie potrafiące co najwyżej zakrzyknąć coś o szogunach czy zajadać się szarlotkami. A my bawimy się, konsumujemy i wierzymy, że nam przecież nic nie grozi.
I dlatego się cieszę, że są takie dni, jak niedzielne święto Żołnierzy Wyklętych. One przypominają, że bale na tonących okrętach, nawet jeśli są piękne, to nie trwają wiecznie. Przypominają, że zawsze trzeba być gotowym na heroizm. Że zdolni do niego są zwykli ludzie. Wystarczy, że mają jasne wzorce, które pokazują, jak się zachować, i uświadamiają, że każdego stać na bohaterstwo.
Autor jest redaktorem naczelnym TV Republika