Kto przyzwyczaja ludzi do abnegacji wobec ich własnych uprawnień, ten działa jak szczególnie groźny wróg państwa. Podcina mu korzenie. Tępi instynkt obywatelski". To diagnoza Pawła Jasienicy z drugiego tomu „Rzeczypospolitej Obojga Narodów". Tyczy się ona oporu, jaki stawili Polacy spoza warstwy szlacheckiej w czasie potopu w połowie XVII wieku.
Ten opór się pojawił, zanim jeszcze Jan Kazimierz wydał uniwersał, w którym wzywał do walki wszystkich poddanych – także tych niebędących obywatelami w ówczesnym tego słowa znaczeniu. Opór pojawił się samorzutnie, ponieważ – twierdzi wybitny publicysta historyczny – mieszkańcy ówczesnej Korony Królestwa Polskiego, także chłopi, górale, mieszczanie, byli przyzwyczajeni do swoich wolności, których okupujący Polskę Szwedzi nie zamierzali respektować. To przyzwyczajenie, ten nawyk swobody jest jednym z największych skarbów republiki, co Jasienica w ponurych czasach gomułkowszczyzny świetnie pojmował.
Uwaga Jasienicy ma znaczenie uniwersalne i warto ją przypomnieć szczególnie dziś, gdy państwo niepostrzeżenie wkracza w kolejne obszary zastrzeżone wcześniej dla naszych suwerennych decyzji oraz ogranicza nasze prawa, odkrawając ich kolejne cząstki jak plasterki salami.
Zadowoleni urzędnicy
Weźmy tylko trzy przykłady z ostatniego czasu. Najnowszy z nich to uchwalona dopiero przez Sejm nowelizacja kodeksu drogowego pozwalająca za przekroczenie prędkości zarejestrowane stacjonarnym fotoradarem karać nie sprawcę, ale właściciela samochodu. Znamy oficjalne uzasadnienie, jesteśmy też świadomi uzasadnienia nieoficjalnego.
Uzasadnienie oficjalne jest takie, że ma to ostatecznie zakończyć długaśne procedury korespondencji dysponentów fotoradarów z właścicielami pojazdów, które miały na celu ustalenie tożsamości prowadzącego pojazd w momencie wykroczenia. Teraz ma być prosto i jasno: odpowiedzialność ponosi właściciel. A to wszystko służyć ma zwiększeniu naszego bezpieczeństwa.