Wyrazem tego oraz zrozumiałej nieraz frustracji są spektakularne zwycięstwa partii populistycznych, skrajnych czy – powiedzmy delikatnie – dziwnych, których jedynym wspólnym mianownikiem jest niechęć do obecnie panujących zasad.
Mechanizm najczęściej jest ten sam: ktoś sprytny z elity wyskakuje z palącego go jak koszula Dejaniry smokingu, zakłada sweterek i ogłasza się przeciwnikiem elity. Ludzie głosują na niego, bo w owczym pędzie chcą zmieniać świat, nie za bardzo wiedząc, do czego ta zmiana ma prowadzić.
Także w Polsce zmiana dla zmiany ma coraz więcej amatorów. Takich, co trzymają kciuki za udany Brexit, za skuchę wyborczą Merkel i za zwycięstwa Marine Le Pen. Czekać tylko, który tygodnik pierwszy da okładkę z Trumpem, pokazując, że nie wszyscy Polacy są za Hillary Clinton, szczególnie po ostatnich „analizach" sytuacji w naszym regionie autorstwa jej męża.
W 1819 roku pewnemu dominikaninowi w Wilnie objawił się św. Andrzej Bobola i zapowiedział m.in. wielką wojnę, w wyniku której na mapy Europy powróci Polska. W 1832 roku Adam Mickiewicz modlił się o „wojnę powszechną za wolność ludów". Dzisiaj coraz więcej Polaków trzyma kciuki za wielkie zamieszanie. Chodzi o to, by pokazać „tym z Unii", „ile byli warci", chodzi o nasze polskie Schadenfreude, nawet gdybyśmy mieli na tym stracić. Ileż jesteśmy w stanie zapłacić za widok kompletnie bezradnego Jeana-Claude'a Junckera i stropionego Donalda Tuska, którego tłumaczenia Borisowi Johnsonowi, że UE to nie III Rzesza, na nic się zdadzą.
Trudno powiedzieć, na ile od samego przekornego trzymania kciuków za zamieszanie do wojny jest bliżej. Dla Boboli i Mickiewicza wielka wojna oznaczała szansę na wolną Polskę, a my Polskę, już mamy. Zresztą I wojna światowa nie od razu była rewoltą ludów – z ludzkiej perspektywy długo była narzędziem do wzajemnego zabijania się Polaków w imię interesów pysznych imperatorów, na szczęście skończyła się dla nas w miarę dobrze (choć mogło być lepiej). Wystarczy jeszcze kilka zamachów plus radykalna zmiany polityki USA, Wielkiej Brytanii i Niemiec, byśmy za rok mieli zupełnie inną sytuację międzynarodową.