Były w nim żarty z polskich inteligentów, zwykłych ludzi na ulicach, polityków, a wszystko to przeplatane parodiami teledysków disco polo. Co ciekawe, występujący w tym programie aktorzy sporą część dialogów wypowiadali po polsku, dzięki czemu były one zrozumiałe również dla mnie.
Program ten, jakkolwiek miał być drwiną z Polaków, w istocie znacznie więcej mówił o Litwinach i o tym, jakie oni – a przynajmniej niektórzy z nich – mają wyobrażenia na temat naszego kraju. Otóż Polacy opanowani są ponoć masową obsesją na temat Litwy i Wilna.
O niczym innym się w Polsce nie rozmawia, tylko o Litwinach i ich kraju. Litwa i to, co się tam dzieje, jest niemalże punktem odniesienia dla całej polskiej debaty publicznej. Myślimy tylko o tym, jak zaszkodzić Litwinom i być może nawet jak odzyskać Wilno.
W Polsce taki egocentryzm Litwinów może budzić jedynie uśmiech politowania. Bo, mówiąc kolokwialnie, Litwa nikogo w Polsce – poza ekspertami – ani ziębi, ani grzeje. A o powrocie Wilna do Polski debatują tylko najbardziej marginalne grupki wariatów. Cóż, objawił się kompleks małego narodu i tyle.
Jednak drwina z litewskiego kompleksu wydaje się niedostrzeganiem belki we własnym oku. My zachowujemy się przecież tak samo wobec Zachodu. Ten sam kompleks i to samo przekonanie, że w Brukseli, Paryżu, Londynie i Waszyngtonie nie mówi się i nie myśli o niczym innym tak intensywnie jak o naszym kraju. To przekonanie było ostatnio szczególnie widoczne podczas wtorkowej debaty w Parlamencie Europejskim na temat sytuacji w Polsce. Bardziej dociekliwi mogli dostrzec na sali obrad grupkę europosłów PO debatującą przy pustych ławach z Ryszardem Legutką z PiS. Tak, spory polityczne w Polsce nie interesowały w Europie nikogo poza nami samymi.