Realia prawne wyznaczone przez konstytucję marcową były daleko niesatysfakcjonujące dla obozu Piłsudskiego. Nie można jej jednak było zmienić – piłsudczycy byli zbyt słabi w parlamencie. Zaczęto wtedy praktykować tzw. hocki-klocki z konstytucją. Chodziło przede wszystkim o to, że zarówno w 1926 roku, jak i po wyborach z 1928 w Sejmie większość miała opozycja, która nie chciała akceptować wszystkich pomysłów nowej władzy. Podejmowano więc próby obchodzenia Sejmu, bardzo mocno przypominające niedawne obchodzenie przepisów związanych z Trybunałem Konstytucyjnym.
Przykładowo, w przerwach między sesjami Sejmu w nagłych sprawach rozporządzenia z mocą ustawy mógł wydawać prezydent. Ignacy Mościcki wprowadził w tym trybie między innymi rozporządzenie dotyczące prasy i wprowadzające wysokie kary pieniężne „za rozpowszechnianie nieprawdziwych wiadomości" oraz „za zniewagę władz i ich przedstawicieli". Piłsudczykom mocno na tym rozporządzeniu zależało.
Nie spodobałoby się to jednak większości posłów, dlatego na wszelkie możliwe sposoby przedłużano terminy zwołania posiedzeń Sejmu. W tym celu jeden z najważniejszych polityków obozu sanacyjnego, wicemarszałek Sejmu Stanisław Car, na różne sposoby wprowadzał w błąd ówczesnego marszałka Macieja Rataja. Przesyłał mu sprzeczne informacje, przekazywał „odpisy" zarządzeń, które później okazywały się falsyfikatami... Rataj przez pewien czas nie wiedział, czy Sejm w terminie w ogóle będzie zwołany czy nie. A kiedy w końcu się zebrał i niniejsze rozporządzenie uchylił, po kilku miesiącach prezydent wydał je jeszcze raz, zupełnie ignorując stanowisko władzy ustawodawczej. Czyli w ten sposób pokazywano pewne lekceważenie dla podziału władz wyrażonego w konstytucji. Oczywiście przedstawiciele sanacji wskazywali, że wszystko od strony formalnoprawnej jest w porządku.
Podstawy do snucia analogii występują również przy innych okazjach. Przenieśmy się do 27 marca 1928 roku, kiedy na pierwszym posiedzeniu nowo wybranego Sejmu Piłsudski jako aktualny premier wygłaszał przemówienie. W jego trakcie rozległy się okrzyki ze strony skrajnej lewicy: „Precz z faszystowskim rządem Piłsudskiego!". Piłsudski uprzedził krzyczących, że zostaną wyrzuceni z sali, po czym minister spraw wewnętrznych Felicjan Sławoj Składkowski na czele policjantów zaczął usuwać protestujących. Pozostali posłowie co prawda nie zablokowali mównicy, ale tak się całą sytuacją wzburzyli, że wybrali na nowego marszałka Ignacego Daszyńskiego, a nie człowieka sanacji Kazimierza Bartla.
Przyznajmy, sankcja była więc znacznie bardziej dotkliwa dla władzy. Dało to pretekst do wielokrotnych dalszych starć. Sam Piłsudski w lipcu 1928 roku mówił zgryźliwie „Głosowi Prawdy", że „każdy z posłów ma prawo wrzeszczeć, krzyczeć, ma prawo rzucać obelgi, ma prawo oszczercze pisać interpelacje (...) natomiast ci, co tak ciężko pracują, jak to jest z ministrami, pobierając za szaloną pracę jakieś głupie grosze, muszą zewnętrznie okazywać nadzwyczajny dla tej sali szacunek".
W tej sytuacji centrolewica coraz bardziej się konsolidowała. Gdzieś trochę na uboczu (podobnie jak obecnie Kukiz'15) znajdowała się mocno osłabiona endecja. Opozycja zaczynała stosować coraz ostrzejszą retorykę i coraz chętniej punktowała proceduralne naruszenia poszczególnych przepisów przez sanację. Jej przedstawiciele coraz chętniej na wiecach wzywali do usunięcia rządu i prezydenta (który zresztą nie miał samodzielnej pozycji). Władza odpowiedziała oskarżeniami o naruszenie przepisów karnych oraz o dążenie do... usunięcia przemocą organów konstytucyjnych.