Dyskusja, jaka przetoczyła się przez polskie media po niedawnym wywiadzie, jakiego udzielił wicepremier Mateusz Morawiecki niemieckiej stacji Deutsche Welle, pokazuje, że wiele osób mówi o prawie, ale niestety niewiele ma o nim pojęcie.
Brytyjski dziennikarz Tim Sebastian zapytał polskiego wicepremiera, czy ten zgadza się z wypowiedzią swojego ojca, legendy Solidarności Walczącej i obecnego posła na Sejm RP Kornela Morawieckiego, że istnieją rzeczy ważniejsze niż prawo, jak chociażby dobro narodu. Mateusz Morawiecki, co dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, zgodził się ze stanowiskiem swojego ojca, dodając, że wartości, które w określonych sytuacjach mogą okazać się ważniejsze dla życia wspólnoty politycznej niż prawo pozytywne, to również bezpieczeństwo czy solidarność. Już to było dla brytyjskiego dziennikarza o liberalnych poglądach i osadzonego w anglosaskiej kulturze prawa, fundamentalnie różnej od kontynentalnej, trudne do przyjęcia. Z kolei przykład z historii, że nazistowskie Niemcy były przykładem tego, do czego może prowadzić absolutny prymat pozytywistycznego rozumienia prawa, w ramach którego jest ono wartością samoistną, niezależną od moralności, wywołał zdecydowany sprzeciw redaktora. Jednak wbrew przekazom niektórych mediów premier nie twierdził, jakoby III Rzesza była państwem prawa.
Obrońcy przegranej sprawy
Ten fragment wywiadu spotkał się z falą krytyki, która jest wynikiem braku wiedzy oraz chęci obrony liberalnego paradygmatu państwa i prawa. Zacznijmy od kwestii pozytywizmu i prawa. W artykule „III Rzesza była państwem bezprawia", opublikowanym niedawno na łamach „Rzeczpospolitej", Paweł Łepkowski udowodnił, że posiada rzetelną wiedzę historyczną (obejmującą wszystkie trzy imiona prezesa Reichsgerichtu – Izby Karnej Sądu Najwyższego Rzeszy). W mniejszym stopniu rozumie on jednak niemieckie dyskusje prawnofilozoficzne. Przede wszystkim, znaną każdemu studentowi I roku prawa formułę niemieckiego karnisty i filozofa prawa Gustava Radbrucha, na którą składa się m.in. teza o tym, że prawo pozytywne wraz ze specyficzną kulturą posłuszeństwa urzędnika i prawników wobec prawa uczyniły ich bezbronnymi wobec ideologii nazistowskiej.
Formuła Radbrucha była właśnie odpowiedzią na linię obrony większości niemieckich zbrodniarzy, prawników i urzędników, która polegała na twierdzeniu, że wykonywali oni jedynie rozkazy i stosowali obowiązujące prawo. Dlatego też pozytywista, jakim niewątpliwie był Radbruch, szukał możliwości podważenia z jednej strony tego, że np. ustawy norymberskie były kiedykolwiek prawem (ze względu na to, że nigdy nie dążyły do sprawiedliwości, która jest elementem nieodzownym elementem prawa), a z drugiej uznawał, że co prawda niektóre ustawy nadal pozostawały w sensie ontologicznym prawem, ale mimo to nie należało ich stosować.
W tym sensie Morawiecki ma rację, twierdząc, że nazistowskie Niemcy były państwem zachowującym pozory funkcjonowania na podstawie prawa (o granicach prawa trudno w tym przypadku mówić), choć nie były państwem praworządnym.