Wybitny badacz rewolucji Stephen Walt już w 2015 r. zaklasyfikował ISIS jako tzw. państwo rewolucyjne, podobne do tych, które tworzyli bolszewicy, jakobini czy Czerwoni Khmerzy. Problem z takimi bytami polega zaś na tym, że stoją za nimi ponadnarodowe ruchy polityczne przekonane o tym, że ich sprawę popiera sam „duch czasów" lub Bóg. W efekcie pokonanie ich w jednym geograficznym punkcie nie musi zakończyć walki.
Niestety, tam, gdzie ISIS staje się coraz bardziej aktywne – w Libii, Jemenie, Afganistanie – brak szerokich koalicji, które mogłyby je szybko pokonać. Sytuacja pogarsza się zwłaszcza w tym ostatnim kraju. Bojownicy sunnickiego ISIS przyznali się na przykład do niedawnego zamachu na szyicki meczet w Kabulu, w którym zginęło aż 71 osób. W czerwcu zaś Państwu Islamskiemu udało się nawet przejściowo zająć dawną twierdzę Osamy bin Ladena w masywie Tora Bora. Kraj stoi dziś na krawędzi chaosu. Międzynarodowy Czerwony Krzyż po ostatnich atakach na swoich pracowników ogranicza obecność w Afganistanie do minimum, a to zdaniem komentatorów bardzo zły znak.