Próby, w której przetestowane zostanie naraz wszystko: jakość służby zdrowia, sprawność rządu i administracji, skuteczność zarządzania firmami, fundamenty stabilności finansów, społeczna solidarność, dyscyplina, umiejętność współpracy.
Nie ma wątpliwości, że stoimy przed ogromnym zagrożeniem, którego skali nie jesteśmy w tej chwili w stanie nawet ocenić. Ale co równie ważne, naszym wrogiem jest też bardzo szybko biegnący czas. Z jednej strony każdy dzień swobodnego rozpowszechniania się wirusa powoduje powiększenie liczby zarażonych. Z drugiej zaś każdy dzień spóźnienia reakcji rządu zmniejsza szanse, by uchronić tysiące firm przed bankructwem.
Czynnik czasu ma tu znaczenie większe, niż się na pierwszy rzut oka może zdawać. Jeśli chodzi o liczbę zakażonych, to nie chodzi jedynie o to, że podjęte szybko odpowiednio radykalne działania mogą doprowadzić do skutecznej izolacji osób chorych, a tym samym zdecydowanie ograniczyć skalę epidemii, zanim się ona na dobre rozkręci. Ważne jest również to, że jeśli liczba chorych osiągnie już krytyczną wartość, nasz system opieki zdrowotnej nie będzie w stanie udzielać pomocy kolejnym.
Ograniczona liczba miejsc na oddziałach intensywnej terapii (w Polsce jest ich ok. 4,5 tys.) powoduje, że po przekroczeniu pewnej ilości chorych (zapewne ok. 100–150 tys.) śmiertelność wskutek wirusa zdecydowanie by wzrosła, bo nie wszyscy chorzy w ciężkim stanie mieliby dostęp do respiratorów. Czy podjęte działania pozwolą tego uniknąć, dopiero zobaczymy.
W dziedzinie gospodarczej jest bardzo podobnie. Nie chodzi tylko o to, że część firm będzie miała kłopoty z przeżyciem w warunkach drastycznego spadku popytu lub restrykcji w zakresie swojego działania. Problemem jest to, że możemy tu mieć do czynienia ze zjawiskiem podobnym do epidemii: firmy, które miałyby szansę dać sobie radę, będą zarażane przez inne, które nie będą płacić im faktur. I to właśnie zatory płatnicze, po osiągnięciu pewnej krytycznej wartości, mogą doprowadzić do prawdziwej katastrofy.