Siłą napędową naszej gospodarki jest eksport, dlatego Polska powinna pryncypialnie bronić wspólnego rynku unijnego. Sęk w tym, że skuteczność tej misji wymaga zdolności koalicyjnej w ramach UE, a z tym jest coraz gorzej. To sprawiło, że zmiana przepisów uderzyła w naszych transportowców.
Polscy eksporterzy rozwijają się dzięki dostępowi do 450 mln europejskich konsumentów i dziesiątków tysięcy firm. Jako gospodarka na dorobku jesteśmy tańsi, bardziej głodni sukcesu, bardziej elastyczni w dostosowywaniu się do potrzeb odbiorców. W czasie pandemii nasz eksport udowadnia swoją siłę i wchodząc w zmieniające się łańcuchy dostaw, często wypiera innych unijnych przedsiębiorców.
To wywołuje napięcia i reakcję rządów usiłujących otoczyć firmy ze swojego kraju obronnym ostrokołem. Jak pokazuje kolejna edycja „Czarnej listy barier", pomysłowość zagranicznych decydentów jest wielka: od nakazu przedstawiania przez kierowców furgonetek rachunków za hotel, poprzez nieuzasadnione wymogi językowe, na specjalnym oklejaniu pojazdów kończąc.
Wprowadzanie jednostkowych wymogów charakterystycznych tylko dla jednego kraju faworyzuje miejscowych przedsiębiorców. W pandemii trend się nasila i następuje stopniowy podział teoretycznie jednolitego rynku na 27 ryneczków krajowych. Utrudnia to życie nawet wielkim firmom międzynarodowym, dlatego np. szef Whirlpoola m.in. na Europę apelował na łamach „Rz", by jeśli już coś regulować, to robić to na szczeblu europejskim.
Czy uda się powstrzymać proces fragmentaryzacji wspólnego rynku? Jak pokazały niedawno publikowane w „Rz" badania, kryzys pandemiczny nadszarpnął wiarę Europejczyków w UE (moim zdaniem niesłusznie). I choć rok temu udało się zahamować panikę zamykania granic nawet dla tirów, co groziło paraliżem przemysłu, to z punktu widzenia zwykłych obywateli strefa Schengen, jedno z największych osiągnięć Europy, jest w rozsypce. Wjazd do niemal każdego z państw regulują inne, chaotycznie wprowadzane reguły biurokratyczne. O ile z rosnącymi barierami w Unii stykali się dotąd głównie przedsiębiorcy, o tyle tej wiosny, mimo końca lockdownu, potykają się o nie miliony zwykłych Europejczyków.