Rz: Od kilku lat Polska ma imponujący wzrost gospodarczy. Nie wykorzystała jednak okazji do zrównoważenia budżetu. Deficyt oscyluje w okolicach 3 procent PKB i rząd mówi, że to wystarczy, bo taki jest unijny limit. Czy to wystarczy?
H. Onno Ruding:
Wielu ludzi, nie tylko w waszym kraju, tak właśnie mówi. Póki deficyt jest poniżej 3 proc. PKB, wszystko jest w porządku, bo przecież taki jest limit w pakcie stabilizacji i wzrostu. Ale to nie jest prawda. Celem zapisanym w pakcie jest zrównoważenie budżetu, szczególnie w okresie koniunktury. Poziom 3 proc. to jest dopuszczalne maksimum, i to tylko w trudnych czasach, gdy państwo ma mniej dochodów z podatków, a jednocześnie więcej wydaje na cele socjalne. Trzeba pamiętać o biblijnej zasadzie: po siedmiu latach tłustych przychodzi siedem chudych. Dlatego okres koniunktury trzeba wykorzystywać na spłacanie długu, co można osiągnąć tylko przez nadwyżkę budżetową. Jeśli tego nie da się osiągnąć, to trzeba myśleć przynajmniej o równowadze.
Politycy często mówią: najpierw dajmy pieniądze grupom społecznym zaniedbywanym w okresie stagnacji. Dopiero potem zajmijmy się reformą finansów publicznych.
Nie mówię, że to nonsens. Ale po pierwsze, to my, stara Unia, częściowo płacimy za awans cywilizacyjny Polski, przesyłając dziesiątki miliardów euro na dopłaty rolne i politykę spójności. Po drugie, nie wolno mieszać celów krótko- i długoterminowych. Takie rozdawanie pieniędzy prowadzi do spadku wzrostu gospodarczego, wzrostu bezrobocia, zmniejszenia inwestycji. W konsekwencji więc uderzy w tych, którym dziś chcielibyśmy pomagać.