Takie rozwiązanie oznacza, że rządzący nie mają determinacji do znaczącej redukcji wydatków. Dokonali tylko takich cięć, które nie oznaczają bolesnych wyrzeczeń.
To nie pierwszy błąd rządu Tuska (a zwłaszcza ministra finansów) w walce z kryzysem. Najpierw tygodniami podtrzymywano nierealną prognozę wzrostu PKB na 2009 rok na poziomie 4,8 proc. Potem przedstawiono spóźniony i niezwykle ubogi plan walki z kryzysem. Ograniczono go nawet w porównaniu z tym, co proponowali eksperci Platformy. Na koniec uchwalono budżet, który już po dwóch tygodniach okazał się zupełnie nieprzystający do rzeczywistości.
Wszystkie te kroki były spóźnione. Dobrze chociaż, że deficyt i wydatki inwestycyjne pozostawiono na poprzednim poziomie.
Zadziwiające jest, że mimo tych wszystkich błędów gabinet Tuska cieszy się wysokim poparciem społecznym. Być może to efekt braku zaufania Polaków do wiedzy ekonomicznej opozycji z Prawa i Sprawiedliwości. Wszak jeszcze niedawno – choć już byliśmy świadomi kryzysu – związany z PiS prezydent blokował likwidację kosztujących miliardy złotych przywilejów emerytalnych.
Jednak od walki z kryzysem nie uciekniemy. Potrzebne będą wyrzeczenia. Zanim to się stanie, warto, by rząd zmobilizował Polaków do walki o pozyskanie dodatkowych pieniędzy z Unii. Nie trzeba zwalniać, lecz zatrudniać urzędników, którzy ściągną pieniądze ze Wspólnoty. Z każdego otrzymanego stamtąd miliarda kilkaset milionów wróci do budżetu w postaci podatków.