[srodtytul][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/12/10/lukasz-wilkowicz-aby-do-pierwszego/]Czytaj i komentuj na blogu[/link][/srodtytul]

Słabszy złoty poprawia konkurencyjność krajowych eksporterów i ma pozytywny wpływ na tempo wzrostu gospodarczego i zatrudnienie. Mocniejszy złoty też ma jednak z punktu widzenia resortu finansów ważne zalety – główna wiąże się z tym, że duża część naszego długu publicznego jest denominowana w walutach obcych. Im wyższy kurs złotego, tym niższa wartość zadłużenia w przeliczeniu na naszą walutę. W efekcie niższa jest też proporcja długu do PKB, czyli jeden z najważniejszych obecnie wskaźników dotyczących naszej gospodarki.

Jest on ważny dlatego, że bardzo niewiele brakuje, by dług przekroczył poziom 55 proc. PKB. Gdyby tak się stało, projekt budżetu na 2012 r. musiałby zakładać brak deficytu. Skończyłoby się cięciem wydatków albo podwyżkami podatków (najpewniej jednym i drugim). Przy tym projekt byłby przygotowywany niedługo przed planowanymi na jesień wyborami parlamentarnymi.

Takiego czarnego scenariusza można jednak w dość prosty sposób uniknąć: za pośrednictwem państwowego Banku Gospodarstwa Krajowego można dokonać interwencji walutowej. Rzecz jasna, byłoby lepiej, gdybyśmy uniknęli przyrostu długu dzięki reformie finansów publicznych. Ale gdy do końca roku (a ważny jest właśnie kurs z ostatniego dnia grudnia) zostają niespełna trzy tygodnie, nietrudno zrozumieć, dlaczego w krótkim terminie wybór padł na interwencje.