Raz to głębokie analizy przyczyn, bo wiedzieć, to zrozumieć. Innym razem specyficzna profilaktyka, by zdążyć przed innymi, zabezpieczyć się, a co najmniej mniej stracić. Jeszcze innym – emocjonalne wyładowanie się. W poczuciu bezsilności, że wobec tsunami można jedynie wejść na najwyższe drzewo, licząc, że nas nie dosięgnie. Albo też w poczuciu powierzchownej solidarności, używając pewnych kodów, które rozumie ulica lub oburzeni.
Takim słowem kluczem łączącym wszystkie trzy podejścia jest „chciwość". Jest ono używane jako przyczyna tego, co się stało i zarazem profilaktyka, co trzeba robić, aby uniknąć powtórki w przyszłości. Jest też w tym moralny osąd – winni są ci, którzy ulegli tej słabości. I nie tylko teraz oni cierpią, słusznie zresztą, ale są sprawcami problemów innych, czyli nas wszystkich.
Ta globalna ekspertyza daje też uczucie swoistego rozliczenia. Głównie tym, którzy nie czują się winni, bo nie wzbogacili się zanadto, ale mają szansę dużo stracić. W ten sposób, oprócz systemowej diagnozy, można też wskazać dosyć precyzyjnie, po nazwiskach wręcz, konkretnych winowajców.
Ale gdyby „chciwość" wyrwać z emocjonalno-kryzysowego kontekstu i poszukać synonimu w języku ekonomicznym, to jest to nic innego jak kolokwialne określenie podstawowej sprężyny przedsiębiorczości. W gospodarce rynkowo-kapitalistycznej określana jest ona, w innej poetyce, jako dążenie do maksymalizacji zysku. W takim ujęciu agresywny moralny osąd traci ostrze.