Nowe podejście do długu

Gdy dwa lata temu mówiłem o konieczności konstytucyjnych zapisów o długu publicznym, uważano, że jestem szalony – przypomina Werner Hoyer, szef Europejskiego Banku Inwestycyjnego

Publikacja: 17.02.2012 06:00

Nowe podejście do długu

Foto: AP

Europa od ponad dwóch lat walczy z kryzysem. Główny lek to oszczędności budżetowe. Tymczasem widać, że nie zawsze on działa. Gospodarki Grecji  i Portugalii kurczą się. Czy nie należałoby skierować leczenia w kierunku stymulacji wzrostu gospodarczego?

Zmiana myślenia w Europie w odniesieniu do długu publicznego jest wielkim sukcesem. Pięć lat temu ludzie mówili, jak nieodpowiedzialne jest kładzenie tak wielkiego ciężaru długu na barki następnego pokolenia. Wraz z upadkiem Lehman Brothers ludzie zdali sobie sprawę, że to uderzy nie tylko w następne pokolenie. Ale w nas samych, teraz, w czasie realnym. Od tego czasu wszystkie kraje podjęły jakieś działania. Pamiętam jak dwa lata temu odwiedzałem niektóre kraje członkowskie i mówiłem o konieczności konstytucyjnych zapisów o ograniczeniu długu publicznego. Uważali, że jestem szalony. Teraz kraje takie zapisy wprowadzają. Więc podejście do długu zmieniło się diametralnie. Ale to jest jedna strona medalu. Druga to pytanie, dlaczego znaleźliśmy się w takiej sytuacji. Otóż w wielu krajach nie ma zrozumienia faktu, że musimy przystosować się do globalnych zmian. Wielu ludzi wydaje się usatysfakcjonowanych sytuacją, gdy jedyna konkurencja odbywa się wewnątrz UE i nie trzeba stanąć twarzą w twarz z wyzwaniami globalnymi. To jest nierealne.  W Europie nie mamy surowców naturalnych. Musimy zarabiać na tym, co mamy w naszych głowach. A my w tym możemy pomóc.

W jaki sposób? Co jest ważniejsze: wasze pieniądze, czy wasza marka , która przyciąga do projektów prywatnych inwestorów?

Wszystko razem. EBI ma kilka mocnych stron. Po pierwsze silne wsparcie udziałowców państw członkowskich UE. Jesteśmy bankiem UE, które ściśle współpracuje z Komisją Europejską. Dzięki temu jesteśmy w stanie pozyskiwać finansowanie na rynku po bardzo umiarkowanej cenie. Warto podkreślić, że 46 proc. naszych inwestorów pochodzi spoza UE. Oni ufają nie tylko Unii, ale też naszej instytucji. Wiedzą, że dostaną swoje pieniądze z powrotem i zadowalają się względnie niskim oprocentowaniem. Z drugiej strony mamy ogromne doświadczenie w projektach związanych z techniką i nauką. Dajemy pożyczkodawcom nie tylko pieniądze, ale też wsparcie techniczne i doradztwo finansowe. A ponieważ naszym celem jest maksymalizacja zysku, więc znaczącą część różnicy między kosztem pozyskania pieniędzy a ich odpożyczenia dajemy krajowi, gdzie jest realizowany projekt za nasze pieniądze. Zresztą wiele krajów nie jest wcale zainteresowanych naszym kredytem, ale w tym co mu towarzyszy.

W europejskiej debacie o kryzysie EBI często występuje jako magiczne rozwiązanie wielu problemów. W ubiegłym roku wasza nazwa pojawiła się w kontekście źródła dokapitalizowania banków, potem przy okazji tzw. obligacji projektowych, które mają przynieść wielkie pieniądze na projekty infrastrukturalne w Unii. Jak dacie radę sprostać tym oczekiwaniom, skoro według waszych planów zamierzacie w tym roku pożyczyć mniej pieniędzy? 50 mld euro to powrót do poziomów sprzed kryzysu, sprzed 2008 roku.

Trzeba podkreślić, że w latach 2009-10 EBI dokonał nadzwyczajnego dodatkowego wysiłku, żeby pomóc Unii wyjść z kryzysu. Kwoty nowych umów rzeczywiście się zmniejszą, ale przekazane na projekty pieniądze już nie, bo przecież będziemy finansować projekty zatwierdzone w tamtych latach. Teraz przechodzimy etap konsolidacji, bo jednym z wielkich naszych atutów jest solidna baza kapitałowa – współczynnik wypłacalności na poziomie 24,9 proc. – i dobra jakość portfela kredytowego. W dłuższym terminie dynamika nowych umów z lat 2009-10 była nie do utrzymania. Jeśli chcemy robić więcej, to są dwa sposoby. Możemy robić więcej z tymi samymi pieniędzmi, czyli więcej wysiłku wkładać w projekty współfinansowane przez unijne fundusze oraz budżety narodowe – wtedy przez efekt dźwigni korzyści będą znaczące przy mniejszych pieniądzach. Możemy też silnie zaangażować się w doradztwo. I działania podejmujemy i będziemy podejmować w ścisłej współpracy z rządami, Komisją Europejską i Parlamentem Europejskim. Druga opcja to zwiększenie kapitałów. Na pewno ministrowie Rostowski, Baroin, czy Schauble będą bardzo szczęśliwi jak pójdziemy do nich i poprosimy, żeby nam dali więcej pieniędzy. To naprawdę nie jest dobry moment na taką decyzję.

A nie czuje Pan politycznej presji, żeby robić więcej za te same pieniądze, ale mniej przejmując się konserwatywnymi bankowymi zasadami?

Nie czuję. Nasi udziałowcy wiedzą, że w ten sposób strzeliliby sobie w stopę. Skutki byłyby widoczne bardzo szybko, bo dużo trudniejsze stałoby się dla nas pozyskiwanie pieniędzy na rynku finansowym, a w efekcie wzrosłoby oprocentowanie naszych pożyczek. A już dziś w niektórych krajach, jak Niemcy, Holandia, czy Finlandia, wcale nie jest ono atrakcyjne w porównanie z innymi źródłami pieniędzy. Mniej inwestycji w krajach z potrójnym A pogorszyłoby jakość naszego portfela kredytowego i dodatkowo jeszcze zniechęciło potencjalnych inwestorów i znów podwyższyło żądane przez nich stopy procentowe. To byłby wielki błąd. Na szczęście w ministerstwach finansów są ludzie, którzy mają pojęcie o ekonomii.

Znacząca część waszych środków pochodzi spoza UE. Czy to oznacza, że mimo obecnych problemów Europa ciągle jest dla inwestorów atrakcyjną marką?

- Dzięki Bogu nie tylko do nas płyną pieniądze spoza UE. Finansują one Europejski Fundusz Stabilności Finansowej, w przyszłości też Europejski Mechanizm Stabilności. W decyzjach inwestycyjnych Europy nie można przeoczyć. A EBI, z ratingiem na poziomie potrójnego A, jest bezpiecznym miejscem. Znanym nawet bardziej poza UE, niż w jej krajach.

W samej UE co jest teraz większym problemem dla wzrostu gospodarczego? Brak pieniędzy, czy brak dobrych projektów?

Czasem oba problemy występują razem, czasem bardziej widać ten drugi, a w szczególności brak chęci usunięcia przeszkód, które umożliwiają realizację i finansowanie dobrych projektów. EBI jest atrakcyjny, bo daje markę, z jego gwarancjami łatwiej sfinansować projekt. Ale czasem strukturalna słabość w niektórych państwach utrudnia nam działanie. Np. w Grecji brak efektywnego systemu sądowniczego.

Powiedział Pan, że wasze pożyczki nie są bardzo atrakcyjne w takich krajach jak Niemcy, czy Holandia. Ale te państwa są głównymi udziałowcami. Czy nie należałoby przesunąć pożyczek między regionami, żeby uniknąć niezadowolenia udziałowców?

- Konieczne jest koncentrowanie środków w krajach o największych potrzebach, ale jednocześnie musimy być aktywni w innych państwach. Bo musimy utrzymać ich zainteresowanie. Nie chcemy, żeby np. holenderski minister finansów stracił zainteresowanie udziałem w EBI. Poza tym jest to też ważne dla jakości naszego portfela – odpowiedni udział projektów w zdrowszych krajach. Agencje ratingowe mocno się temu przyglądają. Jeśli widzą, że pożyczamy pieniądze w Holandii, Finlandii, czy nawet w Polsce, której gospodarka ma się bardzo dobrze, to utrzymują nasz rating. Gdyby zobaczyły, że finansujemy projekty tylko w krajach objętym programem ratunkowym, obniżyliby naszą ocenę i koszty finansowania znacząco by wzrosły musi utrzymać te równowagę.

Rozmawiała Anna Słojewska w Brukseli

Werner Hoyer

, 62 lata, niemiecki ekonomista, były minister ds. europejskich w dwóch rządach federalnych: Helmuta Kohla (1994-98) oraz – do grudnia 2011 roku – w obecnym rządzie Angeli Merkel. Reprezentował partię liberalną FDP. Prezesem EBI jest od 1 stycznia 2012 roku.

Opinie Ekonomiczne
Marta Postuła: Czy warto deregulować?
Opinie Ekonomiczne
Robert Gwiazdowski: Wybory prezydenckie w KGHM
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Qui pro quo, czyli awantura o składkę
Opinie Ekonomiczne
RPP tnie stopy. Adam Glapiński ruszył z pomocą Karolowi Nawrockiemu
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Nie należało ciąć stóp przed wyborami
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem