2 mln zł na rok kampanii informacyjnej, to tyle co nic. Rząd mógł sobie właściwie darować tę kwotę i przeznaczyć na jakiś inny zbożny cel, bo bez porównania więcej zdziała medialne zainteresowanie cyfryzacją nadawania telewizyjnego i wirusowy marketing dekoderów DVB-T przy stołach Polaków. Więcej teraz będzie kłopotu z zagospodarowaniem tej mizernej kwoty (przetarg publiczny), niż korzyści z jej wydatkowania.

No, ale środki na medialną kampanię zapisano w ustawie cyfryzacyjnej, więc nie wypadało ich całkiem obciąć. Troska o biednych widzów, którym nagle z dnia na dzień z ekranów zniknie analogowy obraz zawsze wydawała mi się mocno przesadzona. Jak zniknie, to pobiegną po dekoder DVB-T, bo telewizja jest dobrem pierwszej potrzeby na równi z alkoholem i papierosami. I może nawet jeszcze przed papierem toaletowym.

Jakoś nie słyszałem, żeby w naszym nienajzamożniejszym kraju odbiór telewizji, jako taki, stanowił społeczny problem limitowany ubóstwem. Telewizorów nikt nigdy nie dotował, jak chce teraz dotować dekodery DVB-T. Telewizor zawsze jakoś się dało kupić, albo skombinować. To samo będzie z dekoderami. Już dzisiaj w wolnym handlu można je kupić od 50 do 150 zł, a z drugiej ręki pewnie i taniej. W końcu od czego niemieckie "wystawki", towary z których zalewają polskie bazary i pchle targi?

Mimo tego od wielu lat polityce lamentowali, co to będzie po wyłączeniu sygnału analogowego. Świadomi, że - choć realnie problem nie jest krytyczny - to nawet za przejściowy brak obrazu na telewizorach zapłacą przy najbliższych wyborach.

Czy problem z wyłączeniem analogowej telewizji będzie? Na pewno. Niejeden się nie dowie o wyłączeniu, zapomni, albo nie zrozumie o co chodzi. Ale w trzy miesiące będzie po problemie, bo co, jak co, ale "Taniec z gwiazdami" trzeba obejrzeć! I myślę, że możemy zająć się już innymi problemami.