Dzieje się tak dlatego, iż żadna instytucja wciąż nie monitoruje tych firm. A parabanki są w swojej działalności podobne do banków – przyjmują depozyty i obciążają je ryzykiem, na przykład udzielając z nich kredytów lub inwestując.
Na specjalnej liście ostrzeżeń Komisji Nadzoru Finansowego są teraz 33 firmy. Monitoring ten jest jednak naprawdę z przypadku. Działa on tylko wówczas, gdy ktoś zadzwoni do pracowników KNF i da cynk, że coś jest nie tak. To za mało.
Najgorsze jest jednak co innego. Okazuje się, że kiedy KNF składała doniesienie do którejś z prokuratur, wówczas ta zbyt często lekceważyła skalę zagrożenia. Oczywiście są przypadki, gdy doniesienia były traktowane serio. Biorąc jednak pod uwagę wszystkie prokuratury w kraju, można śmiało powiedzieć, że w tej sprawie państwo nie zdało egzaminu. Zawiódł więc i sam prokurator generalny Andrzej Seremet.
Nie od dziś wiadomo, że sprawy gospodarcze to w prokuraturach „gorący kartofel”. Śledczy nie znają się na zawiłościach prawa bankowego, finansowego i księgowości. W efekcie kończy się to „na niskiej szkodliwości czynu”.
Błogi spokój trwał aż do momentu, kiedy wybuchła afera Amber Gold. Ostatnie szacunki są takie, że firma ta mogła pozyskać z lokat ponad 500 mln zł. Dotąd do śledczych zgłosiło się już ponad 10 tys. poszkodowanych. Publiczne echo i konsekwencje tej sprawy, mimo olbrzymich strat poniesionych przez klientów, byłyby zresztą zdecydowanie mniejsze, gdyby nie wątki polityczno-personalne.
Z raportu Seremeta wynika, że przez ostatnie 5,5 roku odnotowano w kraju prawie 150 postępowań w kategorii „szeroko rozumianej przestępczości parabankowej”, z czego mniej niż jedna trzecia zakończyła się formalnym oskarżeniem. To bardzo mało, biorąc pod uwagę, że wraz ze wzrostem liczby pokrzywdzonych rośnie też skala przestępczego procederu parabanków. Dziś prokuratura prowadzi sprawy oszukanych na ponad 2 mld złotych.