Polacy mało oszczędzają. Za mało. Na tyle mało, że wśród najważniejszych wyzwań gospodarki wymienił ten problem nie kto inny jak prezez Narodowego Banku Polskiego Marek Belka. „Trzeba zmusić ludzi do oszczędzania. Nie bogatych, bo ich nie trzeba do tego zmuszać, ale ludzi średnio, a nawet mało zarabiających" – powiedział w wywiadzie dla Obserwatora Finansowego.
Niska stopa oszczędności (część oszczędzanego dochodu do dyspozycji) to na prawdę duży problem. Większość obywateli jest przez to skazana na głodowe emerytury. Poza tym, mamy niskie zasoby krajowego kapitału, co ogranicza możliwości inwestycji i rozwoju.
Zawsze słyszę: ale z czego oszczędzać przy tak niskich pensjach? Średnia płaca w Polsce wynosi ok. 3500 zł, a 60 proc. ludzi zarabia mniej. Odejmując podatki i podstawowe koszty życia rzeczywiście niewiele zostaje. Ale ta odpowiedź niestety nie może usatysfakcjonować kogokolwiek, kto na serio chce obserwować zjawiska ekonomiczne.
Badania prowadzone na najbiedniejszych ludziach świata, czyli tych zarabiających ok. dolara dziennie, pokazują, że nawet oni generują nadwyżki finansowe! Znani badacze ubóstwa – Esther Duflo i Abhijit Banerje – pokazywali w swoich pracach, że dużą część dochodu najubożsi wydają na alkohol, tytoń, oglądanie telewizji i inne rozrywki. Mimo że przeznaczając je na oszczędności mogliby znacząco zwiększyć konsumpcję swoją i swoich dzieci w przyszłości.
Nie jest to bynajmniej asumpt do krytyki ubogich – ze strony dobrze wykształconych ekonomistów byłby to objaw wyjątkowej ignoracji. Jest to jednak stwierdzenie prostego faktu, że brak oszczędności nie wynika z braku pieniędzy, ale z preferencji konsumpcji w czasie obecnym w stosunku do konsumpcji w czasie przyszłym. Kluczowe pytanie brzmi zatem, jak te preferencje modyfikować?