Trudno znaleźć ekonomistę czy polityka gospodarczego, który byłby przeciwny trwałemu zwiększeniu wzrostu gospodarczego. Tyle że nie da się tego zadekretować, a możliwości bezpośredniego oddziaływania rządu są dość ograniczone.
To nie są lata 90., kiedy bardzo wiele zależało od bezpośredniej polityki rządu – dziś gospodarka jest znacznie bardziej rynkowa, a siła oddziaływania państwa dokonuje się głównie poprzez działania regulacyjne, które muszą uwzględniać zewnętrzne uwarunkowania.
Dziś podwyższenie podatków, co sugeruje prof. Kołodko, rodzi naturalną presję arbitrażową, którą jest niewspółmiernie łatwiej realizować niż jeszcze 20 lat temu. Nie wspominając już o podstawowej kwestii, jaką byłoby pogorszenie konkurencyjności naszego kraju.
Podobnie interwencjonistyczny charakter ma propozycja natychmiastowego obniżenia stóp procentowych o 100 pkt bazowych, przydałoby się uzasadnienie, jak ten tańszy pieniądz przełoży się na chęć do inwestowania w sytuacji, kiedy akurat koszt pieniądza nie jest główną przyczyną wstrzymywania inwestycji. No i dlaczego akurat o 100 pkt, a nie np. o 150 pkt. Niestety, zaproponowana przez prof. Kołodko na łamach „Rz" strategia stwarza wrażenie przypadkowego zbioru pomysłów, które niekoniecznie przystają do obecnej rzeczywistości gospodarczej.
Wśród proponowanych propozycji pojawia się parę sensownych rozwiązań, sporo życzeń i kilka groźnych pomysłów rodem z poprzedniej epoki. Zacznę od tych sensownych. Przede wszystkim wzmocnienie UOKiK, bo nie ma nic ważniejszego w gospodarce rynkowej niż konkurencja. Apel o inwestycje w kapitał ludzki i odbiurokratyzowanie gospodarki to ważne postulaty, mało kto chyba jest przeciw, ale jakoś żadnemu z dotychczasowych rządów nie za bardzo się udało zrealizować.