Rz: W Warszawie ceny biletów w ciągu dwóch lat wzrosły o prawie 50 proc., a teraz miasto „odchudza" rozkład jazdy. Czy to może być zrozumiałe dla mieszkańców?
Jakub Wygnański:
Uważam, że to przede wszystkim problem komunikowania się miasta z mieszkańcami. Przychody z biletów pokrywają trochę więcej niż jedną trzecią bieżących kosztów transportu miejskiego. Informacja ta nie jest znana znakomitej większości pasażerów. Gdyby znali te twarde ekonomiczne realia, być może mniej dziwiliby się, że samorząd szuka sposobów na ograniczenie kosztów transportu, starając się m.in. racjonalizować rozkład jazdy. Samorząd ma przed sobą trudny wybór – niezadowole- nie z cen albo niezadowolenie z ograniczeń w rozkładzie. Bez wyraźnej informacji, dlaczego i na podstawie jakich przesłanek robi to, co robi, można istotnie odnieść wrażenie, że miasto nas coraz bardziej łupi i jednocześnie coraz mniej daje.
Efekt jest taki, że mamy takie akcje jak „Nie płaćmy za ICH kryzys, stop podwyżkom cen biletów" czy „kasuj władze, nie bilet"...
Dokładnie. Przypominam sobie, że w latach 80. w ramach „walki z systemem" popularny był zwyczaj oddawania w momencie wysiadania np. z tramwaju skasowanego już biletu innemu pasażerowi. Dziś takie pomysły wracają, choć w istocie oznaczają, że okradamy siebie nawzajem. Tu dotykamy szerszego problemu stosunku społeczeństwa do państwa. Problem polega na tym, że 24 lata po odzyskaniu suwerennego państwa ciąży na nim podział na „my" i „oni" i że często uruchamiamy społeczne „skrypty" znane z okresu państwa okupacyjnego. Czy ktoś ma odwagę powiedzieć wprost, że patriotyzm „codzienny" to między innymi płacenie podatków?