Niestety, nie robię tego zbyt często. Wprawdzie widać pozytywne zmiany, bo coraz więcej pań zostaje dyrektorami czy członkami zarządów. Jednak kobieta prezes w polskich realiach to wciąż rzadkość. Niewielkie zmiany na lepsze widać w spółkach notowanych na warszawskiej giełdzie. Z zestawienia przygotowanego przez „Rz" wynika, że wśród wszystkich członków zarządów spółek 11,2 proc. to kobiety. W 2012 r. ich udział nie przekraczał 11 proc. Dlaczego tak się dzieje? Czy winne są stereotypy i uprzedzenia? Liczba kobiet szefów – i to nie tylko w Polsce, ale w całej UE – jest szczególnie mała w przypadku największych spółek. Średnia dla Wspólnoty to zaledwie 2,7 proc. Lepiej jest w małych firmach. Widać więc, że mężczyźni niechętnie dzielą się władzą tam, gdzie pieniądze i wpływy są największe. Remedium na to mają być kwoty odgórnie wprowadzone przez Brukselę. Od 2020 r. udział kobiet w radach nadzorczych firm zatrudniających powyżej 250 osób ma wynosi 40 proc.
Czy udział kobiet we władzach firm byłby większy, gdyby były bardziej aktywne zawodowo? Birgitta Ohlsson, szwedzka minister ds. UE, dowodzi, że Polska jest jednym z europejskich krajów, gdzie kobietom nie opłaca się pracować, bo nadal obowiązuje wspólne opodatkowanie małżonków. To system, w którym opodatkowana jest rodzina, a nie poszczególni jej członkowie. Szwecja na początku lat 70. wprowadziła osobne rozliczanie się małżonków. Efekt? W ciągu dziesięciu lat odsetek kobiet aktywnych na rynku pracy zwiększył się z 50 do 70 proc. Wątpię, by pójście w ślady Szwecji rozwiązało problemy zawodowe Polek, których nie trzeba przekonywać do pracy zawodowej. Są często świetnie wykształcone i nikogo nie powinno dziwić, że chcą się realizować w pracy. To jedna strona medalu. Wiele z nich pracuje także dlatego, bo nie ma wyjścia. Utrzymanie rodziny z jednej pensji jest w naszym kraju nierzadko po prostu niemożliwe.