Czy to początek wielkiej rewolucji? Do tej pory w wysoko rozwiniętych krajach, z których pochodzą wielkie globalne koncerny, mieliśmy do czynienia ze swoistą schizofrenią. Niemieckie firmy u siebie w domu zachowywały się w sposób nieskazitelny. Ale za granicą rozdawały na prawo i lewo łapówki, by zdobyć nowe rynki. A niemieckie urzędy podatkowe, które rozszarpałyby za próbę takiego działania we własnym kraju, pozwalały firmom na wpisywanie kwot wydanych na łapówki do sprawozdań finansowych i na zaliczanie ich w koszty uzyskania przychodu (kiedyś wolno im to było robić w odniesieniu do łapówek wręczanych w Polsce). Często przymyka się oko na takie działania, ulegając np. argumentowi, że „kto nie da na Bliskim Wschodzie, ten w ogóle nie będzie mógł nic sprzedać". A znam też pewną międzynarodową organizację aktywną w walce z korupcją, która sama opłacała w Afryce firmę załatwiającą za łapówki dla jej pracowników „sprawną odprawę celno-paszportową" na lotnisku.

Oczywiście, argumenty, że w krajach i na rynkach, na których panoszy się korupcja, nie da się inaczej funkcjonować, brzmią mocno. Z drugiej strony tworzy się błędne koło: inni dają, więc my też dajemy, więc inni też dają. Są oczywiście miejsca, w których z korupcją bardzo trudno walczyć. To kraje, w których – nazwijmy to, z powodów kulturowych – bez bakszyszu nic się nie da załatwić. Są inne, gdzie korupcja jest naturalną konsekwencją słabego działania instytucji publicznych i nędznego opłacania urzędników. Są wreszcie rynki, na których korupcja znajduje korzystne warunki do rozwoju, zwłaszcza tam, gdzie o wydaniu milionów lub miliardów decydują podpisy kilku urzędników. Tak jest w przypadku rynku wielkich kontraktów rządowych (broń, infrastruktura, IT) albo w przypadku farmaceutyków. Firmy działające na tych rynkach mają do wyboru: dawać albo zniknąć.

Nieprawda. Na korupcji na dłuższą metę tracą wszyscy (poza bandą skorumpowanych). Z jednej strony należy więc robić wszystko, aby zwalczać proceder brania, m.in. przez wzmacnianie instytucji publicznych, przejrzyste procedury, kontrolę, sprawne namierzanie przestępstw. Z drugiej strony to same firmy muszą oduczyć się dawania. Gdyby wszystkie powiedziały „nie!", proceder by się zakończył.

Polska nie należy już na szczęście do krajów wyróżniających się pod względem skali korupcji. Ale też daleko nam do krajów, które powinny być wzorcami. Co powinniśmy robić u siebie, wydaje się jasne. Ważne też, abyśmy potrafili nawiązać ściślejszą współpracę z innymi krajami zachodnimi – po to, by uświadomić wielkim firmom, że w Polsce nie mają prawa zachowywać się inaczej niż u siebie w domu.

Witold M.Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce