Np. przed kilkoma laty w LOT i w ZA Puławy państwowy właściciel nie wziął na poważnie oferty pracowników. Załoga zwykle, szczególnie na fali entuzjazmu i optymizmu w pierwszych latach transformacji, chętnie stawała się współwłaścicielem swych zakładów, a jeszcze chętniej brała za darmo pakiety pracowniczych akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw. Co prawda często pozbywała się akcji przy pierwszej nadarzającej się ku temu okazji, bo żal było nie skorzystać zgodnie z przysłowiem o przewadze wróbla w garści nad dachowym gołębiem. Podobną ewolucję przechodziły pracownicze spółki, które z czasem stawały się menedżerskimi biznesami, bo kadra w wielu firmach przejęła kontrolne pakiety akcji czy udziałów. Miała na to pieniądze (dzięki wyższym zarobkom menedżerom łatwiej było o duży kredyt na taki zakup), wizję rozwoju firmy i chęć pracy „na swoim".

Choć z różnych badań wynika, że na tle Europy Polacy są całkiem przedsiębiorczy, to nie czarujmy się – większość z nas woli pracę u kogoś niż status przedsiębiorcy. Wprawdzie chcielibyśmy tyle zarabiać, co właściciele prosperujących firm, ale nie biorąc sobie na głowę kłopotów związanych z prowadzeniem biznesu. Tę tendencję widać także w badaniach młodego pokolenia, a konkretnie studentów. W badaniu firmy Universum, które objęło 23 tys. studiujących Polaków, prawie dwie trzecie jako cel zawodowy wskazało stabilne zatrudnienie. Na niezależność stawia tylko co piąty. ?Trudno więc się dziwić, że pracownicy upadłego FagorMastercooka nie mają specjalnej ochoty na przejęcie swego zakładu. Owszem, bardzo zależy im na istnieniu firmy i utrzymaniu miejsc pracy. Nie widzą jednak ekonomicznego sensu, by kupować browar, jeśli chcą tylko mieć zapewnione piwo, czyli miejsce pracy i comiesięczną pensję.

A jeśli w dodatku browar jest mocno zadłużony i wymaga sporych inwestycji...

Anita Błaszczak