Takie porównania świadczą o tym, że warszawscy taksówkarze mają jeszcze trochę rozsądku. Co prawda ich zdaniem jeżdżą na granicy opłacalności, jednak podwyżki cen mogłyby się skończyć jedynie tym, że mieliby jeszcze mniej klientów – i zysków – niż obecnie.
Zupełnie inaczej jednak wypadają porównania z Europą Zachodnią, jeśli chodzi o elektronikę, markowe ubrania, buty, samochody, zabawki, płyty DVD czy leki. Choć Niemcy i Francuzi są od nas zdecydowania bogatsi i więcej zarabiają, mogą te same produkty kupić po niższych cenach. Nie ma jednej prostej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak jest. W grę wchodzą i różnice w podatkach od konsumpcji, i marże pobierane przez producentów, dystrybutorów i handlowców (ponoć w Polsce muszą one pokrywać koszty inwestycji, które na Zachodzie zostały już dawno spłacone), i wielkość popytu, i poziom konkurencji lub monopolizacji w danej branży...
Ale warto też podkreślić, że wiele zależy od samych konsumentów. Takie rzeczy jak nowy laptop, smartfon, klocki dla dzieci i buty do biegania nie są artykułami pierwszej potrzeby. Od tego, czy je kupimy czy nie, nie zależy nasze życia, ale standard życia – już tak. Możliwe, że Polacy po prostu godzą się na wyższe ceny, bo mają tak duży apetyt na bycie na czasie.
W zasadzie jednak należałoby mówić o tych trendach w czasie przeszłym. Coraz bardziej dostępne zakupy w sieci i dzięki temu coraz bardziej dostępna informacja o cenach tych produktów przy rosnącej skłonności Polaków do oszczędzania powodują, że i sprzedawcy będą musieli się zastanowić, po ile chcą sprzedawać Polakom swoje produkty.