Zapewne w ramach jej realizacji nasz ubezpieczeniowy Wielki Brat postanowił część pracowników polskich firm wysłać na przymusowe odchudzanie. Wybrał przy tym najbardziej radykalną ze wszystkich znanych diet i zarazem dość kontrowersyjną, czyli tak zwaną breathariańską, polegającą na odżywianiu się powietrzem i promieniami słonecznymi. Zaletą tej diety jest to, że jest całkowicie darmowa. Wadą – że nikt, przynajmniej do tej pory, nie przeżył zbyt długiego jej stosowania. W jaki sposób nasi geniusze ubezpieczeniowej dietetyki dotarli do tego rozwiązania? Przez wybitną kreatywność w odczytywaniu litery prawa. A także przez wykrycie skandalicznych przykładów niezdrowego obżarstwa, jakim były popularne w korporacjach bony obiadowe. Według obowiązujących od niemal dwóch dekad przepisów, jeśli pracodawca finansował pracownikom posiłki, to koszty te nie podlegały ozusowaniu wraz z resztą wypłaty: nie zaliczały się do podstawy wymiaru składek na ubezpieczenia społeczne. Twórcy przepisu użyli tu dwóch określeń: „posiłek" i „udostępnianie posiłku". Żadne z nich nie zostało w przepisach wyjaśnione. Niby każdy wie, co one znaczą, ale urzędnicy, jak trzeba, mają swoje słowniki.