Pożegnają się z nią pewnie bez specjalnego żalu i klienci, bo tym, co przemawia do większości z nich, jest niska cena. A ta jest zwykle najniższa na małych stacjach (nawet jeśli można mieć czasem obawy o „chrzczenie paliwa") albo na stacjach przy hipermarketach.
Dla hipermarketów i centrów handlowych stacje paliw stały się formą promocji – mają przyciągnąć klientów, więc nie muszą zarabiać. Jednocześnie przyzwyczaiły też konsumentów do szukania tzw. wartości dodanej przy zakupach paliw. Koncerny paliwowe wpisały się w ten trend – zaczęły skromnie od myjni i małych sklepików, by z czasem zbudować wokół swoich stacji całe zaplecze handlowo-gastronomiczne, często we współpracy ze znanymi sieciami handlowymi.
Jak na dłoni widać tu zjawisko, o którym coraz częściej mówią eksperci ds. zarządzania – zacieranie się granic między biznesami i przenikanie branż. Jako flagowy przykład podają Amazon, który jest zarazem gigantycznym wielobranżowym sklepem, operatorem logistycznym, a sam najchętniej przedstawia się jako firma technologiczna. Z czasem więc zamiast mówić o Orlenie jako o koncernie paliwowym, może zaczniemy chwalić się polskim gigantem paliwowo-gastronomiczno-logistycznym. Określeń przybędzie, jeśli na stacjach pojawi się rozrywka – na razie ograniczana do placyków zabaw dla dzieci.
Nowe trendy oznaczają często zmiany także dla znanych marek. Polscy konsumenci nieraz przekonali się, że nie ma tu sentymentów. Zachodni inwestorzy, którzy kupowali nasze firmy wraz z markami i (przede wszystkim) udziałem w rynku, bez wahania zastępowali nawet znane rodzime brandy globalnymi – o ile uznali to za opłacalne. Robią to zresztą również w skali świata (jak Unilever czy Procter & Gamble), ograniczając swój „portfel marek" do tych najbardziej opłacalnych i rozwojowych. Pozostałe sprzedają albo wycofują z rynku. To drugie czeka chyba Bliską.