Być może jest to rezultat rozleniwienia pogodą i rozpoczęcia sezonu urlopowego. W takim czasie Polacy wolą walczyć o mistrzostwo świata w grillowaniu niż o pierwsze miejsce wśród narodów narzekających.
Niewykluczone też, że przynajmniej część obywateli RP uznała cudowne recepty przedstawiane przez polityków za niezbyt wiarygodne. Zwłaszcza, że – jak się okazało – Paweł Kukiz żadnej recepty nie ma, a pomysły pani Beaty Szydło nie są zbyt spójne, a czasami są wręcz wewnętrznie sprzeczne (np. obniżenie podatku VAT i równoczesne zwiększenie dochodów z tego podatku o 52 mld zł). W świetle doświadczeń greckich nie wygląda to najlepiej.
Na ostatnim miejscu wśród środków chłodzących postawiłbym upowszechnienie się wiedzy o tym, że kondycja naszej gospodarki wcale nie jest taka zła. To prawda, że Polak na statystykę jest wyjątkowo odporny, ale trzeba przyznać, że owa wiedza dotarła do publicystów ekonomicznych. W końcu ubiegłego tygodnia udało mi się znaleźć aż trzy teksty lansujące tezę, że gospodarka przyśpieszy, a ożywienie będzie dość trwałe. W sumie może to sprawić, że pięciolatka 2013-2017 będzie okresem najszybszego wzrostu w naszej postkomunistycznej historii (to najodważniejsza prognoza).
Nie zakładam, że najbardziej optymistyczne prognozy się sprawdzą, ale już od pewnego czasu bronię poglądu, że najgorsze już za nami. Przemawia za tym: rosnąca od półtora roku dynamika inwestycji (ich tempo dobiło do 10 proc.); przyzwoita, blisko 10-proc. dynamika eksportu, który znakomicie poradził sobie z załamaniem sprzedaży na rynkach wschodnich; coraz szybciej rozpędzający się trzeci motor wzrostu – konsumpcja. Warto przypomnieć, że w czerwcu wskaźnik koniunktury konsumenckiej był o 3,2 pkt proc. wyższy niż w maju i o 5 pkt proc wyższy niż przed rokiem. Natomiast ocena przyszłej sytuacji ekonomicznej kraju zwiększyła się aż o 9,4 pkt proc.
Z taką samooceną współgrają porównania międzynarodowe. Według Eurostatu w Polsce mieliśmy najwyższy wśród krajów Unii przyrost sprzedaży detalicznej zarówno w wymiarze rocznym (7,5 proc., średnia unijna 2,4 proc.), jak i miesięcznym (odpowiednio 1,5 oraz 0,2 proc.).