Tekst, po którego lekturze w stupor wpadali mieszkańcy Europy Zachodniej, składał się z wielu przykładów polskich absurdów, kompletnie niezrozumiałych dla „tambylców", z którymi „tubylcy" nie tylko muszą żyć, ale także niemo się na nie godzić.
Jak wiele innych treści w internecie – tekst zaczął żyć własnym życiem. Tysiące użytkowników sieci ochoczo dorzucały doń własne wątki. Jedni o kolejkach do lekarzy, inni o podatkach. Lista wciąż się wydłuża. Wiele wskazuje też na to, że widzieli ją już wszyscy. Doprecyzuję: prawie wszyscy, bo najwyraźniej do pani premier Ewy Kopacz nie trafił. Chętnie podeślę, ale zanim to zrobię, dorzucę także coś od siebie – po raz kolejny zresztą, bo z każdego poprzedniego felietonu z powodzeniem można wyjąć przynajmniej kilka punktów.
Dziś o polityce lekowej słów kilka. A ta wygląda następująco: z jednej strony mamy urzędnika, który odpowiada za tę politykę, za refundację, a – co za tym idzie – za wydatki budżetowe idące w miliardy. Z drugiej – mamy Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji powołaną po to, by ten właśnie urzędnik otrzymywał profesjonalne i obiektywne oceny skuteczności leków i terapii oferowanych przez przemysł farmaceutyczny. W teorii wszystko to wygląda dobrze. A w praktyce? Pozytywna rekomendacja AOTMiT np. dla leku na raka piersi, jelita, cukrzycy – ułatwiającego życie pacjentom i w dodatku tańszego? Urzędnicy odmawiają. Negatywna? Akceptują, a jakże. Polski urzędnik, ze szczególnym uwzględnieniem tych ministerialnych, ma bowiem to do siebie, że razem z nominacją otrzymują nieograniczony pakiet wszechwiedzy „w gratisie", cytując język internetu. Jest to pakiet uniwersalny – do zastosowania zawsze i wszędzie.
W Ministerstwie Zdrowia pakiet stosuje się w taki sposób, że urzędnik reprezentujący państwo polskie proponuje obniżkę oferowanego przez producentów towaru (w tym przypadku leku) o 50 proc. – i to co dwa lata. Skoro bowiem byle producent spodni czy butów może co roku dawać promocję „90 proc. taniej", to czemu i leków nie traktować tą samą miarą? Urzędnicy, przytłoczeni nadmiarem wiedzy ulotek z supermarketów, zapominają chyba o tym, że lek to nie spodnie. Że na leki nie ma mody, podobnie jak na choroby. Można, owszem, wprowadzać na rynek nowości, ale na to trzeba mieć pieniądze. Inna rzecz, że idąc tropem logiki IV RP, należałoby postawić takiemu urzędnikowi zarzut działania na szkodę państwa polskiego w roku ubiegłym – skoro bowiem dzisiaj zażądał kolejnej obniżki cen, to czemu nie zażądał jej od razu rok temu?
Ktoś powie, że kierują się dobrem pacjenta, który przecież czeka na lek tani i skuteczny. Polska dzisiaj ma najniższe ceny wielu leków w całej UE. Jest to efekt kilku lat polityki pana wiceministra. Wszystko byłoby w porządku, gdyby te najniższe ceny powodowały też obniżkę cen płaconych przez pacjentów. Tak się jednak nie dzieje. Zadziałał bowiem mechanizm rynkowy – leki masowo wyjeżdżają w ramach tzw. eksportu równoległego do krajów, w których są droższe. Szacunkowa wartość tego eksportu to ponad 2,5 mld złotych. Dodajmy, że jest to legalny mechanizm umożliwiający swobodne sprzedawanie towarów w ramach Unii. Wielu ważnych leków – w tym ratujących życie – po prostu brakuje, a pacjenci są odprawiani z kwitkiem. Usłyszeliśmy jednak, że rząd rozwiąże ten problem. Warto przypomnieć, że to urzędnicy Ministerstwa Zdrowia wydali interpretację przepisów dotyczącą wolnych marż dla leków wyjeżdżających z Polski.