Kilkanaście lat temu, gdy po katastrofie w elektrowni Fukushima świat gremialnie zaczął wycofywać się z energetyki atomowej, z piersi ekologów wyrwało się głośne westchnienie ulgi: wydarzenia dowiodły słuszności ich obaw i apokaliptycznych narracji snutych w popkulturze.
Argumenty przeciwników atomu
Mało kto wyrywał się do obrony tego sektora energetyki. Wytykano, że mało który – jeśli w ogóle – z projektów atomowych spiął się pod względem finansowym. Żaden chyba nie powstał zgodnie z harmonogramem. Większość rodziła się w atmosferze sporu z mieszkańcami obszaru, na którym budowano instalacje. Jeszcze większy potencjalny problem stanowiły nuklearne odpady z elektrowni, które – wcześniej czy później – gdzieś należałoby zakopać.
Czytaj więcej
Po latach oczekiwań poznaliśmy oficjalną cenę budowy elektrowni jądrowej. Dotąd byliśmy skazani n...
O ironio, koło ratunkowe rzuciła projektom nuklearnym klimatyczna katastrofa, którą ludzkość konsekwentnie potęguje. A potężne szalupy spadły na wodę za sprawą agresji Kremla na Ukrainę, która uświadomiła światu zarówno jego głód kopalin, jak i geopolityczną cenę, jaką za zaspokojenie go należy płacić.
System bez stabilnej alternatywy
Rozwiązanie, za jakie początkowo uznano odnawialne źródła energii, jest tyleż dobre, co zawodne. Fotowoltaika i wiatraki produkują energię zgodnie z kaprysami pogody – bez stosownej infrastruktury w postaci magazynów energii będą wiecznie uchodzić za źródła niestabilne i ryzykowne dla systemów elektroenergetycznych. A skoro stabilizowanie ich nie może być oparte na tradycyjnej energetyce – domenie surowców kopalnych – to jedynym stosunkowo bezemisyjnym źródłem energii pozostaje energetyka jądrowa.