Nie ma w nim miejsca na rachunek ekonomiczny, unijną politykę klimatyczną, ucieczkę świata od węgla, dalszy spadek jego cen ani na Brukselę, która jednym ruchem może przekreślić wszelkie misternie tworzone konstrukcje. Eksperci mówią, że najbardziej deficytowe kopalnie trzeba zamykać i zwolnić nawet połowę pracowników w branży, by dostosować ją do nowej, pogarszającej się sytuacji. A politycy dalej swoje. Wcześniej rzeczywistość zaklinała PO, teraz PiS.

Minister energii Krzysztof Tchórzewski poinformował właśnie, że obecny poziom wydobycia węgla w Polsce jest „optymalny" i dalsze obniżanie wydobycia nie jest konieczne. Tylko pogratulować dobrego samopoczucia.

Panie ministrze, wybory się skończyły, czas powiedzieć Polakom prawdę. Część kopalń z przerostami zatrudnienia, złą organizacją pracy i kosztownym wydobyciem z pokładów blisko tysiąc metrów pod ziemią nie ma szans na przetrwanie. Tymczasem o sensownym planie restrukturyzacji ani widu, ani słychu. Zamiast tego trwa bezproduktywne mieszanie. Minister Tchórzewski zapowiada np. na przełom kwietnia i maja przeniesienie 11 kopalń z utrzymywanej na państwowej kroplówce Kompanii Węglowej do nowej struktury – Polskiej Grupy Górniczej (PGG). Brzmi lepiej niż obowiązująca dotąd „Nowa Kopalnia Węglowa", ale to wszystko.

Węgiel wciąż może być biznesem. Pokazuje to przykład kopalni prywatnych, np. Silesii, którą czeski inwestor postawił na nogi, trzykrotnie zwiększając zatrudnienie. Ale rząd PiS ma awersję do prywatnych inwestorów. Pozostaje więc dalej problemy zamiatać pod dywan. Ale gdy Bruksela nie zgodzi się na pompowanie pieniędzy przez rząd w kopalnie i nakaże zwrot dotychczasowej pomocy publicznej, to kopalnie trzeba będzie zamykać. Pocieszać można się tylko tym, że na ich miejscu powstaną zapewne nowe, prężne, prywatne firmy kierujące się rachunkiem ekonomicznym, bo chętnych do inwestycji w polski węgiel nie brakuje.