To równowartość aż 150 proc. PKB, trzy razy więcej, niż wynosi jawny dług publiczny Polski.
Eksperci twierdzą, że zapaść demograficzna w Polsce sprawi, iż państwo w nie tak odległej przyszłości nie będzie w stanie wypłacać takich emerytur, jakie wynikałyby z zapisów na naszych kontach w ZUS.
W tej sytuacji polscy politycy mają trzy wyjścia. Pierwsze, niestety najbardziej prawdopodobne: udawać, że nie ma sprawy. Rządzący i opozycja będą pewnie stronić nawet od dyskusji o zmianie ZUS-owskiej części systemu emerytalnego. Grozi to za kilkadziesiąt lat niewypłacalnością państwa oraz wielkim wstrząsem politycznym i społecznym.
Drugie rozwiązanie: uznać, że państwo nie może być tak hojne jak do tej pory. I zmienić np. zasady waloryzacji zobowiązań zapisanych na kontach w ZUS. Opóźni to kryzys systemu emerytalnego, ale go nie wyeliminuje.
Trzecie rozwiązanie, najtrudniejsze: stanąć w prawdzie przed obywatelami i przyznać, że składki ZUS faktycznie żadnymi składkami nie są, tylko podatkiem emerytalnym służącym utrzymaniu obecnego pokolenia emerytów (bo nikt w ZUS nic nie odkłada, tylko wypłaca pieniądze od razu seniorom). I zaoferować w przyszłości jedynie minimalną, jednakową dla wszystkich emeryturę. Bo tylko na tyle prawdopodobnie będzie państwo stać.