Wiadomo, że takie roszady personalne to cios w państwowe przedsiębiorstwa, które po wyborach zwykle wchodzą w długi okres inercji, zawieszenia związanego z wyczekiwaniem na nowego prezesa, a później docierania się z nim. Nowy prezes musi w końcu wiele czasu poświęcić na poznanie firmy i rynku. Dotyczy to wszystkich: od koncernów energetycznych po stadniny koni.

Mało kto się jednak spodziewał, że przy okazji dojdzie do poważnych ubytków w podatkach, i to w sytuacji, gdy budżet, obciążony kosztami 500+, łaknie pieniędzy jak kania dżdżu. Dał jednak o sobie znać prastary mechanizm w biznesie. Każdy nowy prezes, także w firmach prywatnych, stara się jak najbardziej obciążyć konto poprzednika, tworząc odpisy i zawiązując rezerwy. Uwzględnia nawet tylko potencjalne ryzyka związane z sytuacją na rynku czy w samym przedsiębiorstwie.

W ten sposób dość sztucznie pogorszył się wynik za rok 2015 licznych przedsiębiorstw. Oczywiście za jakiś czas rezerwy zostaną rozwiązane i wyniki poprawią się diametralnie, a obecny prezes będzie mógł powiedzieć: zobaczcie, jaki jestem świetny, wyciągnąłem tę firmę z bagna. Poprzednikom pewnie nie spodoba się takie działanie, ale oni już się przecież nie liczą.

Taka inżynieria podatkowa ma jednak skutki uboczne. Skoro bowiem firma wykazuje stratę, to nie płaci podatku. Może nawet wystąpić o zwrot nadpłaty. Ma za sprawą odpisów niższy zysk? Podatek więc będzie niższy. Proste.

W tym roku firmy z Listy 500 „Rzeczpospolitej" zapłacą przez to fiskusowi daninę łącznie o 2 mld zł mniejszą niż rok wcześniej. Tak oto tegoroczne plany podatkowe przegrywają z próżnością i z głodem sukcesu menedżerów. >B6