Karpa, Noga: Wojna jako kontynuacja patologicznej polityki gospodarczej

Społeczności międzynarodowej nie udało się zapobiec tragedii za naszą wschodnią granicą, wszak trudno odpowiedzieć na wojnę samemu, nie uwikławszy się w nią. Możemy jednak stymulować gospodarczo pokój, dbając o zdrową konkurencję i rynek.

Publikacja: 22.08.2022 03:00

Karpa, Noga: Wojna jako kontynuacja patologicznej polityki gospodarczej

Foto: AFP

Według słynnej definicji sformułowanej przez pochowanego we Wrocławiu Carla von Clausewitza „wojna jest tylko kontynuacją polityki innymi środkami”. Dla historyków myśli ekonomicznej, jeśli wojna jest kontynuacją polityki, to raczej kiepskiej polityki gospodarczej – w jej szerokim, instytucjonalnym znaczeniu.

Rosja, największy terytorialnie kraj świata, mający ogromne złoża surowców i 144 mln ludności, pod względem PKB na jednego mieszkańca znajduje się dopiero na 73. miejscu w świecie. Wiele badań ekonometrycznych wskazuje, że im kraj ma niższy PKB na mieszkańca, tym większe prawdopodobieństwo jego uczestnictwa w agresji zbrojnej zewnętrznej i wewnętrznej (sic!). Tym większe też prawdopodobieństwa wpadnięcia takich państw w pułapkę sekularnego ubóstwa.

Merkantylizm wiecznie żywy

Myśl ekonomiczna zawsze próbowała tłumaczyć pozycje walczących ze sobą nacji i terytoriów, dociekać gospodarczych motywów wojennego ich zaangażowania, a nawet kwantyfikować koszty i benefity militarnych przedsięwzięć. W niej też odnajdujemy te same silne spory między liberałami a etatystami, klasykami i neoklasykami a merkantylistami i neokeynesistami, które toczą w analizach inflacji, bezrobocia, wzrostu gospodarczego itd.

I tak oto wczesne teorie merkantylistyczne tłumaczyły wojnę jako swoiste drapieżnictwo, umożliwiające wzbogacenie i zapewnienie dostaw surowców przez podbój i imperializm. W Lewiatanie (1651) Hobbes przedstawił stosunki międzynarodowe jako anarchiczne oraz wyraził przekonanie, że przetrwanie narodu zależy od zarządzania permanentnym stanem wojny.

Pokój w XVII w. był zjawiskiem rzadkim i postrzeganym – raczej negatywnie (sic!) – jako sztuczny stan przejściowy, a do początków XIX w. państwo było militarno-fiskalnym przedsięwzięciem nastawionym na prowadzenie wojen i gromadzenie na ten bezwzględnie priorytetowy cel środków.

Zauważmy, że powstałe pomiędzy XIV a XIX w. europejskie „przednowoczesne” państwa były obojętne na dobrobyt swoich obywateli. Większość prac ekonomii politycznej traktuje wojny między państwami jako warunek sine qua non ich rozwoju; ba, militarne zwady i potyczki to kwintesencja państwowości, jej raison d’être. Do dziś często przywołuje się aforyzm historyka Charlesa Tilly’ego, który w refleksjach nad genezą państwowości stwierdził: „wojna stworzyła państwo, a państwo wywołało wojnę”.

Warto zaznaczyć, że z jednej strony zmniejszenie liczebności państw w czasach nowożytnych, z drugiej zaś umocnienie ich struktury tłumaczy się częstością ich konfrontacji.

A państwa skore były wojować, gdyż merkantylistyczny światopogląd wymuszał na nich kumulowanie bogactwa poprzez tworzenie nadwyżek handlowych, tym samym zachęcając do eksportu (i zniechęcając do importu) w świecie, w którym wielkość handlu uważano za stałą. Był to jeden z pierwszych przypadków znaczącej interwencji rządu w gospodarkę, swoista stymulanta do prowadzenia wojen w Europie oraz imperializmu poza nią, w ramach walki o nowe rynki. Oznaczało to, że tworzenie bogactwa wymaga silnego militarnego zaplecza.

Dość często w historii myśli ekonomicznej chwalebnie przypomina się lata 30. XX wieku, w których tworzone były keynesowskie podstawy teoretyczne interwencjonizmu państwowego. Wskazuje się na sukces takiego interwencjonizmu w hitlerowskich Niemczech, w których „rozwiązano” odwieczny dylemat ekonomiczny: armaty czy masło – dostarczając społeczeństwu zarówno większej ilości armat, jak i masła.

Wspominano także o podobnych „sukcesach” radzieckiego planowania socjalistycznego i jego wręcz nadzwyczajnej zdolności unikania kapitalistycznych kryzysów oraz wzorowym przygotowaniu do wojny. Było to, zanim świat nie poznał prawdy o śmierci z głodu 10 mln ludzi w Ukrainie.

W zimnowojennej rzeczywistości ekonomiści budowali modele wyścigu zbrojeń, jak np. Richardson, który w 1960 r., w matematycznie przystępnej formie, umiejętnie połączył polityczne, strategiczne i gospodarcze dążenia supermocarstw (w domyśle Stany Zjednoczone kontra Związek Radziecki) jako sekwencję działań typu „akcja-reakcja”. Co ciekawe, model ten nie spotkał się z większym entuzjazmem w USA, gdyż jego symulacja nie pozwalała na jednoznaczne określenie zwycięzcy.

W latach 90. XX w. z kolei ekonomiści zaproponowali dość specyficzną teorię konfliktów, będącą w gruncie rzeczy zbiorem modeli typu cost-benefit, mających za zadanie oszacowanie szans na zwycięstwo w konflikcie przy danych nakładach na zbrojenia, przy uwzględnieniu ich jakości, mierzonej jako intensywność militarnego B+R.

Pomimo że od czasów Hobbesa świat zmienił się diametralnie: przyspieszył postęp technologiczny i nastąpiła ewolucja cywilizacji, wojny i konflikty zbrojne jak były, tak są, będąc endemicznym elementem rzeczywistości. W samym tylko 2021 r. odnotowano 54 międzypaństwowe konflikty zbrojne, w których straciło życie 119 tys. ludzi. (wg Uppsala Conflict Data Program).

W obliczu ostatnich krwawych wydarzeń ze smutkiem konstatujemy sukces neomerkantylizmu i jego postulatów, gdzie działania państw motywowane są imperialistycznymi marzeniami o nadwyżce handlowej, która dostarcza współczesnego złota: miejsc pracy dla ich obywateli. Wojna i przemysł zbrojeniowy mają się dobrze: ostatnie targi zbrojeń Eurosatory okrzyknięto wielkim handlowym sukcesem. Dla wielu etatystów współczesne wojny i nakręcanie koniunktury przez zbrojenia znów są szansą na uniknięcie – po kryzysach 2007–2013 i 2019–? – pułapki sekularnej stagnacji prognozowanej przez L. Summersa czy zadyszki postępu technicznego analizowanej przez R.J. Gordona.

Liberalny handel międzynarodowy korzystny dla wszystkich

Z merkantylistycznym podejściem do zagadnienia wojen i konfliktów zbrojnych kontrastuje pozycja ekonomistów liberalnych. Zapewne zainspirowani pracami Kanta, który wojny określał jako moralnie naganne (choć paradoksalnie uważał wojnę za skuteczny sposób osiągnięcia idealnego stanu cywilizacji –światowej federacji charakteryzującej się powszechnym i trwałym pokojem), ekonomiści ci uważali wojny za kontrproduktywne, wobec czego nie można usprawiedliwiać ich prowadzenia korzyściami płynącymi z drapieżnictwa i ekspansji terytorialnej, gdyż najpewniejszym sposobem na zwiększenie krajowego dobrobytu jest rozwój handlu, najlepiej z zamożnymi sąsiadami.

Adam Smith uważał, że wojny prowadzą do zniszczenia zasobów, przerwania handlowych łańcuchów dostaw i powiększają ciężar państwowego długu, zwłaszcza w sytuacji, gdy działania zbrojne są finansowane pożyczkami. Twierdził on także, że to kupcy są odpowiedzialni za angażowanie kraju w bezużyteczne podboje kolonialne, na których jedynie sami korzystają.

Drugi z ojców ekonomii, David Ricardo, uważany jest natomiast za twórcę teorii kosztów komparatywnych, według której żaden kraj nie jest z góry przegrany w liberalnym handlu zagranicznym.

W pracach ekonomistów liberalnych pobrzmiewa także echo utylitaryzmu J. Locke’a, według którego powszechny pokój jest częścią prawa natury. Człowiek jest z natury społeczny, a wojna wynika z niedoskonałości natury ludzkiej – zwłaszcza ludzkiej ambicji – i jako taka może być tylko zjawiskiem przejściowym.

Teoria ta bezpośrednio zainspirowała liberalne teorie ekonomiczne, w których gospodarką rządzą gospodarstwa domowe, rynki i przedsiębiorstwa, a państwo im pomaga i chroni je.

U schyłku XIX w. Villfredo Pareto, ekonomista, socjolog i filozof, z całą mocą potępiał wzrost wydatków wojskowych, które traktował jako przejaw regresywnej polityki interwencjonistycznej nieuchronnie prowadzącej do coraz to większej kontroli gospodarczej ze strony państwa. Co więcej, uważał wojny za bezsensowne i nieopłacalne (gdyż rosnące wydatki zbrojeniowe skutkują podwyżkami podatków). Widział w nich konsekwencję megalomanii przywódców i wykorzystywania przez rządy zagrożeń zewnętrznych w celu zapewnienia spójności społecznej i ukrycia korupcji w kręgach władzy.

Państwa „przyjaciółmi” liberalnej gospodarki

Niestety, w liberalnych gospodarkach także pojawia się tendencja do prowokowania państwowych rozwiązań siłowych, wbrew liberalnym teoriom konkurencji i organizacji gałęziowej gospodarki. Imperialną pomoc rządów w ekspansji rynkowej wielkich korporacji bezwzględnie ujawniali marksiści R. Hilferding, K. Kautsky czy W. Lenin, choć sam K. Marks spychał kwestie wojen międzypaństwowych na drugi plan.

Dzisiaj Stany Zjednoczone nie wywołają wojen w obronie Google’a (Alphabetu), Amazona, Facebooka (Mety), Apple’a czy Microsoftu (osławionego GAFAM), ponieważ firmy te potrzebują raczej wolnych, wykształconych i zasobnych klientów oraz współpracowników niż niewolniczej pracy prekariatu. W przeszłości jednak różnie bywało.

W opublikowanej jeszcze w 2019 roku w USA przez francuskiego ekonomistę T. Philippona bestsellerowej książce „The great reversal” pokazuje się, jak amerykańskie Federal Trade Commission i Departament of Justice, miast chronić konkurencję i rozwój wielkich firm w duchu realizacji przez nie celów IESG (innowacji, środowiska, społeczeństwa i ładu korporacyjnego), próbują chronić je przed konkurencją, co skutkuje negatywnymi konsekwencjami dla wszystkich.

Zdecydowanie lepiej zdaniem Philippona zachowuje się Unia Europejska. Krytykę T. Philippona wyraźnie podzielił w swojej kampanii wyborczej, a później także w swoim raporcie prezydenckim Joe Biden.

Społeczności międzynarodowej nie udało się zapobiec tragedii za naszą wschodnią granicą, wszak trudno odpowiedzieć na wojnę samemu, nie uwikławszy się w nią. Możemy jednak posłuchać ekonomicznego rozsądku i kończąc z jego wojenną aberracją, stymulować gospodarczo pokój. Szansą ku temu jest dbanie o zdrową konkurencję i rynek.

Potwierdzeniem słuszności naszego postulatu jest choćby zbiór zaleceń gospodarczych dla walczącej (i odbudowującej się) Ukrainy, sformułowanych przed paroma dniami przez czołowych światowych ekonomistów (m.in. M. Obstfelda i K. Rogoffa), opublikowanych przez wpływowy ośrodek Center for Economic Policy Research.

W opracowaniu czytamy: „warunki w Ukrainie wymagają większej rynkowej alokacji zasobów, tak aby zapewnić efektywne kosztowo rozwiązania, które nie przeciążają możliwości państwa, które nie pogarszają istniejących problemów (takich jak korupcja) i nie stymulują czarnego rynku. W tym celu należy więc: dążyć do zakrojonej na szeroką skalę deregulacji działalności gospodarczej, unikać kontroli cen i ułatwiać efektywną relokację istniejących zasobów”.

Waldemar Karpa i Adam Noga są profesorami w Katedrze Ekonomii Akademii Leona Koźmińskiego, autorami m.in. takich książek jak: „Teoria konkurencji. Ekonomiczna teoria wszystkiego”, „Osobliwości innowacji medycznych”.

Według słynnej definicji sformułowanej przez pochowanego we Wrocławiu Carla von Clausewitza „wojna jest tylko kontynuacją polityki innymi środkami”. Dla historyków myśli ekonomicznej, jeśli wojna jest kontynuacją polityki, to raczej kiepskiej polityki gospodarczej – w jej szerokim, instytucjonalnym znaczeniu.

Rosja, największy terytorialnie kraj świata, mający ogromne złoża surowców i 144 mln ludności, pod względem PKB na jednego mieszkańca znajduje się dopiero na 73. miejscu w świecie. Wiele badań ekonometrycznych wskazuje, że im kraj ma niższy PKB na mieszkańca, tym większe prawdopodobieństwo jego uczestnictwa w agresji zbrojnej zewnętrznej i wewnętrznej (sic!). Tym większe też prawdopodobieństwa wpadnięcia takich państw w pułapkę sekularnego ubóstwa.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację